Ferdydurke, której akcja — po szkole, domu Młodziaków i dworku ziemiańskim — przeniosła się do lasu. Wystarczy prześledzić „role” Żubrowicza, aby dostrzec, że każda z nich —-„malarz”, „kochanek”, „partyzant”, „ranny” -— była modelowana przez literaturę (zwłaszcza Żeromskiego) i otoczenie. Rojsty jako rozrachunek pokoleniowy uderzały bowiem przede wszystkim w literackie, rodzinne i narodowe wzorce wychowania, czyli narzucane społeczne „role”. Była to zatem powieść antyedukacyjna, ukazująca zgubność nauk i konwencji ideowych wyniesionych z domu. Nauka ta okazała się konglomeratem stereotypów patriotycznych i nacjonalistycznych. zestawem ról („antysemity”, „katolika”, „patrioty”), których odgrywanie gwarantowało aktorom aprobatę otoczenia, lecz pozbawiało szans na autentyczność i odcinało drogę do samowiedzy.
Ukształtowany na takim gruncie polityczny horyzont myśli partyzanckiej był antologią frazesów i stereotypów zaczerpniętych z przedwojennej i wojennej propagandy, antologią, która sumowała się w przekonanie, iż „ojczyznę od morza do morza” (s. 42), przy walnej pomocy aliantów („Anglicy nie sprzedadzą nas bolszewikom”; s. 19), wywalczą solidarnie wszystkie grupy etniczne („Białorusini pójdą z nami”; s. 19), a późniejsze konflikty wewnętrzne, zwłaszcza społeczne, załatwi się metodą „krótkiego wędzidła” („Chamstwo będziemy trzymać za mordę”; s. 19).
Efektem takich skrótów w demistyfikowaniu edukacyjnej pustki staje się przecież jedno generalne oskarżenie: „nauczyciele” winni są zmarnotrawienia patriotycznych ambicji młodego pokolenia. Nie to było kompromitujące, że młodzi, wychowani w tradycji walk za ojczyznę, poszli do lasu, lecz to, że poszli do niego niepotrzebnie. Nie zastali tam ludzi odpowiadających — ukształtowanym przez literaturę — wyobrażeniom o partyzantce. Co gorsza, nie zastali tam również planu walki, projektu sensownego spożytkowania „ofiary życia”.
Ale zadaniem tej powieści — i tu już przechodzimy do wątku ostatniego — było również obronić inteligenta, oczyścić „dobrą i wartościową młodzież wileńską” (s. 56), „kwiat młodzieży lidzkiej” (s. 57) z jedynego zarzutu, jaki można było im jeszcze postawić. Nie wygrali wojny — z kimkolwiek ją toczyli. Nie prowadzili walki w sposób sensowny. Pozwolili, by wyedukowano ich na patriotyczne kukły. Wszystko to, zdaje się mówić Konwicki, jest prawdą. Ale jednej rzeczy się nie dopuścili: zdrady. Każdy z nich łatwo mógł usprawiedliwić odejście z lasu nieprzystawalnością bezinteresownego okrucieństwa partyzantki i moralnej degeneracji dowództwa do szlachetnych wyobrażeń o wzniosłym posłannictwie walki, ciężkimi warunkami fizycz-
—1» —