jakiś wampir szukający przekąski. Używał hipnotycznego spojrzenia i halucynogenu w kłach, żeby się napić i zniknąć, zostawiając ofiarę z fałszywymi wspomnieniami i niedoborem żelaza we krwi. Dowiedziałam się tego od Bonesa. To on nauczył mnie wszystkiego o wampirach: o ich talentach (licznych!), słabościach (niewielu, a światło słoneczne, krzyże i drewniane kołki się do nich nie zaliczały), wierzeniach (że Kain był pierwszym wampirem. Bóg ukarał go za zabicie Abla, zmieniając w osobnika, który musi pić krew jako przypomnienie, że przelał krew brata), i o tym, że ich społeczność przypomina strukturą piramidę (najważniejszy wampir rządzi stworzonymi przez siebie „dziećmi”). Tak, Bones nauczył mnie wszystkiego, co wiedziałam.
1 wtedy od niego odeszłam.
Skręciłam gwałtownie i nadepnęłam na hamulec, kiedy przed maskę wyskoczył mi kot. Wysiadłam i zobaczyłam, że leży obok samochodu. Próbował uciec, ale złapałam go i dokładnie obejrzałam. Miał trochę zadrapań i krew na nosie, a kiedy dotknęłam jego nogi, prychnął. Na pewno była złamana.
Mamrocząc do niego uspokajająco, wyjęłam z kieszeni komórkę.
- Właśnie potrąciłam kociaka - oznajmiłam. - Możesz znaleźć mi adres jakiegoś weterynarza? Nie mogę tak go zostawić.
Denise westchnęła ze współczuciem i poszła po książkę telefoniczną. Wróciła po chwili.
- Niedaleko ciebie jest gabinet czynny przez całą dobę. Daj mi znać, co z kotkiem, dobra? Włożę sernik z powrotem do zamrażalnika.
Ho /.łączyłam się i zadzwoniłam do weterynarza po dal-• wskazówki.
In dziesięciu minutach zaparkowałam przed Futrzani | Alką Noego. Na piżamę miałam narzucony płaszcz,
. i miast butów puszyste niebieskie kapcie. Wyglądałam i il gosposia z piekła rodem. Kiedy weszłam do gabine-iii, mężczyzna siedzący za kontuarem uśmiechnął się i za-pyiii I1:
(/zy to pani właśnie dzwoniła? W sprawie kota?
To ja.
I nazywa się pani...?
Panna. Cristinę Russell. - Takiego nazwiska teraz n/ywałam. Był to kolejny hołd dla mojej utraconej miłości. Ludzkie nazwisko Bonesa brzmiało Crispin Russell. I'. iedyś zgubi mnie ten przeklęty sentymentalizm.
Mężczyzna uśmiechnął się szerzej.
- Jestem doktor Noah Rosę.
Noah. To wyjaśniało pretensjonalną nazwę kliniki. We-irrynarz zabrał kota na prześwietlenie i wrócił po kilku minutach.
- Ma złamaną nogę, trochę otarć i jest niedożywiony. Za kilka tygodni powinien wydobrzeć. To przybłęda?
- Chyba tak, doktorze Rosę.
- Noah, bardzo proszę. Milutki kotek. Zamierzasz go zatrzymać?
Omal się nie wzdrygnęłam na słowo „kotek”.
- Tak — odpowiedziałam bez namysłu.
Kot patrzył na mnie, jakby rozumiał, że właśnie przypieczętował się jęgo los. Z maleńką nogą w gipsie i maścią na licznych zadrapaniach wyglądał naprawdę żałośnie.
29