dobrze, zaczął opowiadać różne zdarzenia po Włoszech i Kalabryi, mięszając wyrazy źle wymawiane w włoskim języka, których się w obozach nauczył. Rabin co chwila do nas się obracał, twierdząc że wszystko z Bublii prawdę mówi. Jabłoński korzystając z odwrócenia się do nas rabina, dusił się od śmiechu mrugając na nas.“
Dywizyja Dąbrowskiego po oblężeniu Gdańska, udała się szybkim marszem przez Kwidzyn, Gutsztat, Lipsztat, Preisz-Elau, ku Fridlandowi. Cała okolica była zniszczona, płomień w gruzy zamienił wsie i miasta; wśród forsownego marszu, głód dokuczać zaczął; nie było do czego rozpalać ogniska. Stanęli żołnierze spocząć po całodziennym marszu w dniu skwarnym. Równo ze świtem wojska ruszyły z noclegu, pułk 12 zmęczony pochodem i głodem, leżał prawie bezwładny, gdy rozkaz przybył, aby stawać do marszu. Oficerowie powstali, zachęcając do drogi żołnierzy, a ci błagali prawie litości, prosząc o chwilę jeszcze spoczynku. Dowódca pułku nie wiedząc już sposobu poruszenia wiarusów, woła Jabłońskiego na bok, i mówi mu: „Widzisz że już korpusa się ruszają, a my jeszcze jesteśmy na miejscu, przemów' ty do swoich kolegów, bo ja już nie mogę nic więcój powiedzieć, widząc ich tak osłabionych.11 Jabłoński zbiera siły, bierze na siebie tornister i broń w rękę, a stukając o ziemię kolbą, woła: „No! kamraci!... Cóż to do milijon kroć sto tysięcy batalijonów; czy nie wstaniecie?” A gdy widzi bezskutecznymi i swój przykład i wzywanie, dodaje: „No! kiedy tak... to ja chociaż stary jestem, bo mógłbym być ojcem waszym, to was będę po jednemu przenosił.11 Mówiąc te słowa, bierze za rękę dobosza , małego chłopca, na tornister sobie sadza, i udaje się drogą ku Fridlandowi. Z początku powstał śmiech ogólny, ale też w tejże chwili, wszyscy jakby mocą czarodziejską poruszeni, powstali i poszli za nim. Po bitwie Fridlandzkiej, dywizyja poszła w Stare Prusy, i stanęła w miasteczku Goldab na spoczynek kilkunastodniowy. Tu gdy wypłacono oficerom i żołnierzom gratyfikacyą przeznaczoną za oblężenie Gdańska; Jabłoński zasilony świeżym groszem, wesoło używał z towarzyszami pohulanki. Kiedy w niej przebrał miarkę, wrraz z kilku innymi aresztowany i osadzony na odwachu został. Dnia następnego wypadała jakaś uroczystość: wojsko wystąpiło do parady na rynku, Jabłoński siedząc za kratą, czekał spokojnie aż się obchód skończył; a gdy jenerał Dąbrowski powracając do siebie, przechodził z całym sztabem około odwachu; zaczyna wołać donośnym głosem: „Jenerale, ty idziesz na obiad, a ja biedny tu muszę siedzieć!...*1 Jenerał poznawszy Jabłońskiego, woła pułkownika i prpsi aby go uwolnić z aresztu. Co gdy nastąpiło, idzie za jenerałem mówiąc: „Gdzie ja teraz na objad pójdę, kiedym dzisiaj żadnej służby nie robił i nic mi się nie należy... Ale ja pójdę do mego starego jenerała, to on mnie posili!**
I poszedł do kw;atery jenerała, gdzie nie tylko go nakarmiono, ale dostał nadto kilka złotych. Trzymając je w afku, wychodzi na rynek, podnosi do góry, wołając: „Chodźta kamraci! będziewa pili!“ Towarzysze jego wywzajemniali się staremu grenadyjerowi, tak, że bardzo często miał sposobność do podchmielenia sobie, bo żaden z wiarusów a tern bardziej rekrutów, na pohulankę nie poszedł, nie zaprosiwszy Jabłońskiego, bez którego częstu-nek choćby najchojniejszy, nie miał powabu i życia. Lubiony powszechnie, umiał z każdój okoliczności korzystać, aby wynaleść fundusz na częstunek, i swój i towarzyszów broni. Żadne postąpienie na wyższy stopień oficerski, dymissyja nawet, wreszcie nowy rok i inne święta, nie obyły się bez powinszowania Jabłońskiego, a tak zręcznie i dowcipnie umiał każdemu wy-Cmenł, Pową*k. T. I. 19