ominąć problem, jadąc do mnie. Do mnie do domu. Na spokojnego drinka.
- Okej - odpowiedziała, chociaż dopiero po dłuższym poważnym namyśle. - Tak chyba będzie lepiej.
Nie „świetnie”, po prostu „lepiej”.
Pojechaliśmy do mnie, gdzie poprosiła o nastawienie muzyki. Zawsze wybierałem dla niej łatwą muzykę klasyczną: tria Haydna, Musikalisches Opfer, dynamiczne fragmenty symfonii Beethovena, adagia z utworów Brahmsa. Spodobała jej się zwłaszcza Siódma Beethovena, i to tak bardzo, że przez kilka kolejnych wieczorów na jej pierwsze takty impulsywnie zrywała się z miejsca, udając, że dyryguje orkiestrą zamiast Bernsteina. Widok jej piersi, unoszących się pod bluzką podczas tych dziecinnych nieco popisów z niewidzialną pałeczką dyrygencką, był silnie podniecający - szczerze mówiąc, podejrzewałem, że w zachowaniu Consueli nie ma nic z dziecinady i że cała ta mimi-kra dyrygowania stosowana jest świadomie, aby mnie pobudzić erotycznie. Bo dość szybko musiało do niej dotrzeć, że fakty przeczą naiwnemu przekonaniu młodej studentki, iż panem sytuaq'i jest w tym układzie podstarzały wykładowca. W sprawach seksu nie ma bowiem punktu doskonałej równowagi. Równość seksualna nie istnieje i istnieć nie może, przynajmniej gdy idzie o proporcje zaangażowania obu stron, pierwiastka męskiego i żeńskiego. Ten żywioł nie pozwala się w żaden sposób ująć metrycznie. Nie obowiązuje w nim zasada fifty-fifty, jak w trans-akq'i handlowej. Mowa wszak o chaosie erosa, o radykalnej destabilizacji warunkującej erotyczne podniecenie. Seks to zawsze powrót w leśny gąszcz. Powrót na trzęsawisko. To ciągła huśtawka dominacji, wieczna nierównowaga. Chcesz wyłączyć element dominacji? Chcesz wyłączyć element uległości? Dominacja to spłonka, z niej wytryska iskra ona wprawia wszystko w ruch. Więc co pozostaje? Posłuchaj. Dowiesz się. Dowiesz się, do czego prowadzi dominacja. Dowiesz się, do czego prowadzi uległość.
Czasami, tak jak właśnie owego wieczoru, nastawiałem dla niej kwintet smyczkowy DvoMka - muzykę elektryzującą, łatwo wpadającą w ucho i niezbyt wymagającą. Lubiła też, gdy grałem na pianinie: stwarzało to romantyczną, uwodzicielską atmosferę, która i mnie, i jej przypadała do gustu. Prostsze preludia Chopina. Schubert, coś z Momentów muzycznych. Fragmenty sonat. Nic szczególnie trudnego - utwory, które wykonywałem od dawna i chyba nieźle. Zazwyczaj grywam tylko dla siebie, nawet teraz, gdy osiągnąłem już pewną wprawę, ale wtedy przyjemnie mi było grać dla niej. Potęgowało to uczucie upojenia - w nas obojgu. Gra na instrumencie muzycznym to zabawna rzecz. Niektóre kawałki wykonuję już z łatwością, jednak większość utworów zawiera pasaże, które wciąż sprawiają mi kłopot, a nie zadałem sobie trudu, by rozwiązać ten kłopot przez lata samodzielnych ćwiczeń, bez nadzoru nauczyciela. Natykając się na problem techniczny, wymyślałem po prostu jakieś chytre rozwiązanie. Czasami się nie udawało - pewne przeskoki, skomplikowane przejścia z jednego końca klawiatury w drugi, były istnymi łamańcami palców. Kiedy poznałem Consuelę, nie miałem jeszcze nauczyciela muzyki, więc stosowałem głupie własne improwizacje, wymyślone jako rozwiązania problemów technicznych. W dzieciństwie wziąłem tylko parę lekcji muzyki i do czasu, gdy pięć lat temu znalazłem nauczyciela; byłem właściwie samoukiem. Mocno niedokształconym. Jednak gdybym kiedyś na poważnie brał lekcje, nie ćwiczyłbym aż tyle, ile ćwiczę dzisiaj. Wstaję wcześnie i od świtu gram dwie do dwóch i pół godzin - myślę, że nikogo nie stać na więcej. Chyba że chcę osiągnąć jakiś szcze-