330 O poezji naiwnej i sentymentalne)
stki, jak dziewicza Diana w swoich kniejach; unikając zbliżenia ucieka od serca, które go szuka, od pożądania, które chce go posiąść. Sucha prawda, z jaką traktuje przedmiot, nierzadko wygląda na brak wrażliwości. Cały jest we władaniu przedmiotu, jego serce nie leży tuż pod powierzchnią jak zły metal, lecz, jak złoto, żąda, by szukano go w głąbi. Jak bóstwo za budowlą świata, tak on stoi za swoim dziełem; on jest tym dziełem, a dzieło jest nim; trzeba albo nie być dzieła godnym, albo nie umieć go pojąć, albo być nim już przesyconym, żeby choć tylko pytać o jego twórcą.
Taki ukazuje sią nam np. wśród starożytnych Homer, a wśród nowożytnych Szekspir; dwie natury jak najbardziej różne, oddzielone niezmierzonym odstępem czasu, ale w tym właśnie rysie charakteru zupełnie takie same. Gdy w bardzo młodym wieku po raz pierwszy zapoznałem sią z tym drugim poetą, oburzał mnie jego chłód, jego nieczułość, która pozwalała mu w momentach najbardziej patetycznych żartować, rozdzierające serce sceny w Hamlecie, w Królu. Learze, w Makbecie itd. kazać przerywać błaznowi; która kazała mu już to zatrzymywać sią wtedy, gdy moja wrażliwość parła naprzód, już to zimno iść dalej tam, gdzie serce tak chętnie by sią zatrzymało. Znajomość nowszych poetów skłaniała mnie do tego, by w dziele naprzód szukać artysty, spotkać się z jego sercem, z nim razem zastanawiać się nad jego przedmiotem, krótko mówiąc, by przedmiot oglądać w podmiocie; toteż było dla mnie nie do zniesienia, że artysta nigdzie nie dawał sią uchwycić i nigdy nie chciał ze mną rozmawiać. Dopiero później, po wielu latach, gdy umiałem go już podziwiać i studiować, potrafiłem pokochać jego indywidualność. Przedtem nie umiałem jeszcze rozumieć natury z pierwszej ręki. Umiałem poradzić sobie
tylko z jej obrazem odbitym przez intelekt i uładzo-nym za pomocą reguł, a do tego nadawali sią właśnie sentymentalni poecifrancuscy i także niemieccy, z lat 1750 do .mniej wiecei 1780. Nie wstydzę się zresztą tego sądu dziecinnego, ponieważ podobne sądy wydawała również krytyka leciwa, która była przy tym na tyle naiwna, że przypisywała im walor powszechności.
To samo przydarzyło mi się też z Homerem, którego poznałem w późniejszym okresie. Przypominam sobie teraz zadziwiający ustęp w szóstej księdze Iliady, gdy Glaukos i Diomedes nacierają na siebie w walce, a rozpoznawszy się jako ludzie połączeni węzłami gościnności, obdarowują się nawzajem. Z tym wzruszającym obrazem pietyzmu, z jakim prawa gościnności przestrzegano nawet na wojnie, porównajmy opis rycerskiej szlachetności u Ariosta, gdy dwaj rycerze i rywale, Ferat i Rynald, ten — chrześcijanin, tamten — Saracen, po zawziętej walce, okryci ranami, pogodzili się i dosiadają tego samego konia, by doścignąć uciekającą Angelikę. Te dwa przykłady, jakkolwiek różniące się pod innymi względami, są niemal identyczne w oddziaływaniu na nasze serce, ponieważ oba odmalowują piękne zwycięstwo obyczaju nad namiętnościami i wzruszają nas naiwnością postaw. Ale jak odmiennie postępują obaj poeci przy opisywaniu analogicznego zachowania. Ariosto, obywatel świata późniejszego, który odszedł od prostoty obyczajów, opowiadając o tym wydarzeniu nie może ukryć swojego podziwu, swojego wzruszenia. Jest pod przemożnym wrażeniem poczucia odmienności owych obyczajów od tych, jakie charakteryzują jego czasy. Porzuca nagle odmalowywanie przedmiotu i występuje we własnej osobie. Znana jest piękna oktawa, która zawsze budziła szczególny podziw.