OY
zatrzymać. Wręcz przeciwnie, zgodziłem się z nim. „Idźże, biegnij — powiedziałem mu — ale jak masz uciekać, to uciekaj jak najdalej". Trzymając go wciąż na lassie, odpędzałem tak długo, aż w końcu mi zaufał i przestał dążyć do zrzucenia pętli.
Większą część tego ranka zajęło mi doprowadzenie do połączenia, zarzucenie mu linki na szyję i przyzwyczajenie do chodzenia obok Du-ally7ego. Potem nadszedł czas, aby trochę odpocząć i coś przekąsić. Zwierzęta wypuściliśmy na pastwisko. Cathie Twissłeman, którą delegowaliśmy do obserwowania Shy Boya, doniosła nam, że nie wykazuje on żadnych oznak świadczących o chęci ucieczki i że z zadowoleniem przebywa w pobliżu koni hodowlanych.
Po południu zmieniłem Dually7ego na George^a, solidnego koma z rancza, na terenie którego się znajdowaliśmy. Większą część popołudnia spędziliśmy, ćwicząc Shy Boya w poruszaniu się po wielkich kręgach, przy czym prowadziłem go z grzbietu George7a. Raz na jakiś czas zapalała się jakaś iskierka i Shy Boya ogarniał strach, ale jego okresy zaufania i współpracy stale się przedłużały.
George miał w tym swój udział. Jest to krępy koń o msko położonym środku ciężkości, co ułatwiało mi głaskanie mustanga po grzbiecie, żebrach i biodrach. Shy Boy szybko przyzwyczaił się do bliskości George7a, dzięki czemu mogłem go masować od głowy po biodra, od kłębu po mostek.
Około czwartej po południu uznałem, że poczyniliśmy wystarczająco duże postępy, by założyć Shy Boyowi powęz. Nie schodząc z George7a, zsunąłem powęz po zewnętrznej stronie mustanga i przy pomocy haczyka z drutu chwyciłem pod jego brzuchem klamrę i zapiąłem ją po mojej stronie. Shy Boy zaakceptował to wszystko bez protestu; nawet nie podskoczył. Nie próbował mnie także kopnąć, chociaż raz lub dwa błysnął w moją stronę zębami, kiedy wykonałem zbyt szybki jak na jego gust ruch.