I wyróżniającym uznaniem. Mam w pamięci liczne artykuły „Głosu Narodu", który pod redakcją p. Matyasika stal się najczujniejszym literacko dziennikiem Polski; pamiętam nacechowany kulturalną życzliwością stosunek „Chwili** i jej redaktora, p. Heschclcsa; wspominam zmianę jakiej wobec nowych usiłowań artystycznych dokonała w stanowisku prasy robotniczej „Nowa Kultura**, redagowana przez p. Jana Hempla, gdy stwierdziła, że w „ZwrotnicyM „jest naprawdę nowe życie i nowe piękno**. Nie mam też powodu zapomnieć o fejletonie „Kuriera Polskiego**, w którym p. Jarosław Iwaszkiewicz na tle szydełkowych złośliwości umieści! tyle słów uznania dla mnie jako redaktora, a także dla utworów poetyckich... Jana Aldena, które nazwał aż oazą poezji, posuwając się w swej zdumiewającej bezstronności aż do lak pochlebnej oceny tylko dlatego, że nie wiedział jeszcze, iż Jan Alden to nie kto inny tylko Tadeusz Peiper.
Krytykowano także. I bardzo. Ustnie, listownie, drukiem. Jasne, skoro nic było dotąd organu sztuki, który by, jak „Zwrotnica**, nie pozostawił nietkniętą ani jednej z uświęconych idej przekazanych przez tradycję. Wobec podjętego przez „Zwrotnicę** oczyszczania psychiki z przeszłości, inni nowatorzy wyglądali na ludzi, którzy czyszczą tylko przednie zęby. Iluż mogło mi darować, że np. kult przyrody, uważany u nas za rodowitą cechę polskości, osłabiłem odmawiając przyrodzie wyższości estetycznej nad miastem, i przeciwstawiając komości, którą dawniej człowiekowi narzucała, dumę nowoczesnego twórcy. A że mówiłem bez mglistości, wytykano mi mózgowość, nie widząc, że moje analizy są seriami uczuciowych syntez (tak!). O imporcie idej mówili szczególnym tonem strażnicy swojtkości, nie zdając sobie sprawy nie tylko z fałszu zawartego w tym sądzie, lecz przede wszystkim z przeoczenia, że ich to właśnie swojskość jest tak często tylko zadomowioną cudzoziemczyzną1. Nosiłem wówczas brodę, a że przyjechałem z Hiszpanii, uważano ją za brodę hiszpańską, podczas gdy kształt jej wynikał najściślej z kształtu mojej twarzy. To samo było z moją literaturą. O niejednym zarzucie myślałem, że należałoby powiedzieć o nim publicznie: idiotyzm! a skoro by jakaś zmiana była tu potrzebna,
* BmW o maper, nr. 264 <«. *|J>.
chciałem zmienić to może obraźłiwc słowo na „tyzmidio", tj. ograniczyć się tylko do przestawienia sylab. Z tego szaleństwa uleczył mnie dobry specyfik; w moją farmakologię wprowadziłem nowy środek: świstanie. Świstałem wiele.
Pisać się dla dalekich bliskich w przekonaniu, że są lepsi od bliskich dalekich. Wśród młodych czytano „Zwrotnicę** i asy miłowano ją. W moim pokoju pojawiały się raz po raz młode głowy, zapchane starymi światami i z wartościowszych każda odchodziła przeinaczona. Jeden z pierwszych przyszedł małomówny i skupiony Julian Przyboś; przyszedł z wierszami o bogach słowiańskich, lecz za kilka tygodni miał już Citili, a wkrótce potem Dachy. Korespondował ze mną, mimo iż mieszkał niedaleko ode mnie, Jalu Kurek, i przysyłał mi jakieś tetmajerzyste strofy, aż wreszcie zuchwałego chwyciłem za zuchwałość i zbliżyłem do „Zwrotnicy** poprzez przekłady z Marinettiego. W pobliżu „Zwrotnicy** urabiał się już Jan Brzęlcowski, który zwracał moją uwagę łaknieniem życia i czekaniem na środki przesączenia go w poezję. Pisywał mi z więzienia i przysyłał do oceny wiersze Stanisław Wygodzki, którego zachęcałem do odświeżenia poezji proletariackiej dopływami „Zwrotnicy**. Po artykule o metaforze, w którego ilustracji wielu adeptów poezji umiało widzieć tylko receptę, i to jedyną, zasypywano mnie wierszami, które chrzęściły od techniki i jej żelaziwa, a nie zamknął śmiechu, jaki to we mnie budziło, nawet Mieczysław Jastrun, gdy w utworze o Matce Boskiej, opublikowanym w „Głosie Narodu*4, umieścił metaforycznie pas transmisyjny. Wkrótce miała dowcipnie wszcząć ze mną korespondencję 16-letni a Mila Elinówna, która utworami swymi zbliżyła się do mnie, jak nikt inny, zachowując przy tym wszystkie ciekawe odrębności swej wyobraźni.
Równic optymizującymi dowodami sympatii, jaką młodzi żywili dla pisma, były dowody życiowe. Ktoś dzwoni. Otwieram i widzę szesnastoletniego chłopca, w żydowskiej bekieszy, zadyszanego, patrzącego z lękiem ku schodom którymi przybiegł, odkładającego na później bliższe wyjaśnienia i proszącego o natychmiastowe wpuszczenie. Okazało się, że pochodzi z Chrzanowa, że uciekł z chasydzkiego domu, gdzie nie pozwolono mu czytać polskich książek. Na pytanie, co zamierza począć, nie umiał dać odpowiedzi; dygotał. Niełatwym było moje położenie, gdy wspaniały krok chłopca zachwycał, a myśl
317