Położony na szczycie wzniesienia, nie do zdobycia nawet najnowszym modelem landrovera. Pieszo, konno, na ośle - tak radzili sobie mieszkańcy tego oddalonego aułu, wdrapując się krętą ścieżką po zboczu góry. Mimo że wioska leży gdzieś nad nami, przez całą drogę nie można jej dostrzec. Gdy już, już wydaje się, że za tym zakrętem coś wreszcie będzie... znów kupa kamieni, przepaść lub gęste zarośla. I kolejne sto metrów pod górkę. Ci, którzy wybierali miejsce, w którym mieli się osiedlić, wiedzieli, co robią. Wróg -o ile w ogóle domyśliłby się, że gdzieś tam w chmurach jest ludzka osada - w połowie drogi prawdopodobnie by zrezygnował.
Auł wyłania się niespodziewanie. W uszach dźwięczy kompletna, grobowa chciałoby się rzec, cisza. Słychać tylko rytmiczne bicie serca i przyspieszony oddech po ponad godzinnym forsownym marszu. Nad aułem góruje coś na kształt twierdzy lub wieży, z której wierzchołka dobrze widać całą wioskę, rozciągniętą na kilkaset metrów z północy na południe. Przylepione do siebie kamienne domy, przeplatane wąskimi uliczkami, tworzą zwartą całość. Ostatnie z nich stoją tuż nad kilkusetmetrową przepaścią. Wydaje się, że wystarczy wyciągnąć jeden kamień z podmurówki i domostwo runie w dół.
Wymarłe wsie mają w sobie coś upiornego. Błądząc po opuszczonych domach, patrząc na rozpadające się piece, butwiejące łóżka, walające się po kątach stare gazety, słuchając skrzypiących na wietrze drzwi, masz nieodparte wrażenie, że ktoś na ciebie patrzy. Ktoś za tobą chodzi. Wlepia w ciebie wzrok. Śledzi cię. Jakby chciał mieć pewność, że niczego nie zniszczysz, nie połamiesz, nie przywłaszczysz sobie nikomu niepotrzebnych zardzewiałych garnków. Jakby chciał mieć pewność, że wszystko zostanie tak, jak jest.
41