czyli dysputy z filozofami czy teoretykami i aplikowali do swego warsztatu ich pomysły.
W tym kontekście nie może być zaskoczeniem powszechny sceptycyzm historyków wobec metodologów. Reasumując, historyk proper nie czuje potrzeby zgłębiania sfer myślenia, które nie są bezpośrednio niezbędne, aby satysfakcjonująco wykonywać swój zawód. Wówczas, gdy chciałby skorzystać z niestandardowych metod badania historycznego będących efektem teoretycznych innowacji, najczęściej uczy się ich w wymiarze pragmatycznym, niekoniecznie teoretyczno-filozoficznym, po prostu znacznie częściej naśladuje mistrzów historiografii niż filozofów i metodologów.
Ponadto zapoznawanie się z refleksją teoretyczno-metafizyczną, jak powiedziałby Fernand Braudel, zmusza do poszerzenia kompetencji i jest obarczone ryzykiem niedotrzymania kroku profesjonalistom. Co więcej, udawanie się w sferę pozahistorycznych uzasadnień badań historycznych grozi podważeniem ładu metodologicznego i światopoglądowego, jakiemu pozostaje się wiernym. Wierność ta dawała konieczny do zajęcia się konkretną rzeczywistością badaną spokój i pewność sensu podejmowanych wysiłków. Pewność swego ułatwia pozyskiwanie poparcia dla prowadzonych badań, zdobycie i utrzymanie pracy, pozyskanie pieniędzy od instytucji finansujących badania. Trudno bowiem liczyć na utrzymanie swej pozycji w środowisku badaczy, kiedy zakłóca się spokój, który daje przywiązanie do zastanych i uznanych standardów postępowania badawczego.
Dodatkową okolicznością utrudniającą podjęcie namysłu nad metodologicznymi podstawami uprawianej dyscypliny jest to, że żywiołowo wyznawana „metodologia” własnej praktyki badawczej, która wtedy, gdy nie jest systematycznie przemyśliwana, ergo, słabo werbalizowana, czyni ją bezbronną w starciu z zaawansowanymi konceptami teoretycz-no-metodologiczno-metafizycznymi. Reakcją historyka na tego rodzaju koncepty, jest, co najmniej, dystansowanie się od nich, w obronie przed krytyką silniejszego językowo oponenta, w obawie przed ryzykiem ewentualnego kwestionowania swego, bądź przez siebie uznawanego, dorobku naukowego. Historyk w dysputach takich broni czegoś więcej, tj. wyznawanego przez siebie ładu świata historycznego i na dodatek, co szczególnie istotne, wyznawanych przez siebie, przy czym silnie obiektywizowanych, wartości poznawczych i pozapoznawczych.
Chyba żadne z pojęć dyskutowanych w filozofii nie występuje w tak wielu kontekstach w naszym codziennym życiu, nie odgrywa w naszych dyskursach takiej istotnej roli i nie budzi tylu emocji, co prawda. Historiografia jest jedną z najbardziej wyczulonych na prawdę domen kultury i nauki. Fizyka, literatura czy polityka zdają się nie przejmować prawdą tak, jak historia. Wspomniane domeny ludzkiej refleksji na tyle odgrodziły się od prawdy innymi wartościami, że przynajmniej bezpośrednio nie przejmują się nią. Natomiast historia powołuje się na nią, jak na zasadniczy cel i zasadniczą wartość, jaką osiąga. Powiedzenie, że sztuka nie oferuje prawdy czy też celem polityki nie jest prawda, nie musi zasadniczo dyskwalifikować jej sensu. Natomiast orzeczenie takie w stosunku do historii byłoby dyskwalifikujące.
Zamiast prezentować, jak to się zwykło czynić, stanowiska głoszone przez zajmujących się tą ideą filozofów historii czy metodologów pokuszę się o zaprezentowanie stanowiska własnego176. Korzystam oczywiście z tradycji dyskusji nad prawdą. Jest ona jednak na tyle przetworzona, że nie zawsze wiadomo, kiedy się komuś daną ideę zawdzięcza.
Prawda jest problemem, który powstaje wtedy, gdy myśl oddziela się od świata i ustanawia się różnica między słowem a nim, a więc wtedy, gdy słowo pojmowane jest jako coś odrębnego od świata i zwłaszcza wtedy, gdy nie znajduje stosownego odniesienia w nim. Prawda zatem jest produktem rozdwojenia świadomości na sferę myślenia i świat poza nim, a dodatkowo żywi się świadomością tego rozdwojenia. Powstaje wtedy, gdy ustanawia się dualizująca świadomość. W efekcie kształtuje się fundamentalny dla ukonstytuowanego podmiotu problem: jak jego myśli i słowa łączą się ze światem. Ten sposób myślenia i mówienia odkrywa problem nieprzystawalności sądów i słów do świata na zewnątrz nich, który z kolei stawia problem prawdy. Bez wspomnianego rozdwojenia Prawda nie funduje się. Gdy zakłada się, że po jednej stronie jest mówienie i myślenie, a po drugiej, po tamtej stronie to, o czym się mówi, rzeczywistość pozajęzykowa, np. przeszłość społeczeństwa, narodu czy państwa, to powstaje problem, jak słowa łączą się ze światem w taki sposób, że są z nim zgodne.
Ponieważ myślenie ma - jak sądzimy - inną naturę niż świat poza-myślowy, przedmiotowy, to kwestia zgodności myśli ze światem stanowi
'* Ufam, że dało się ono, po części przynajmniej, odczytać z moich uprzednich rozważań.