szeni, / głowy toczyli naprzeciw połyskom), natomiast pies słuchając ciem / myślał. Reprezentuje zapewne intuicję, przeczucie.
Strofa środkowa jest więc apokaliptycznym obrazem akcji rozgrywajcie) się na ciemnym niebie. Oto początek wielkiej inwazji, w której natura pierwsza: szybko płynąca chmura, spienione stada / gwiazd sprzymierzyła się z naturą drugą, cywilizacją: trójśmigłymi statkami, złotym krzyżem, hełmami z żelaza. Komentując ten wiersz Miłosz wspomniał, że silnie transponowana rzeczywistość pozostaje być może w pewnym związku z poematem surrealis tycznym Jerzego Zagórskiego Przyjście wroga (1934). Jednakże nawet bez tego klucza można rozszyfrować wcale nie subiektywną symbolikę zgromadzonych akcesoriów, z których każdy wprowadza konkretny czas historyczny. Trójśmigłe statki, bardziej z H.G. Wellsa niż z Jules Veme’a, są nowoczesnymi wehikułami wojskowymi. Złoty krzyż przypomina o kawalerach mieczowych i chrystianizacji krajów bałtyckich (por. nowe godło w „Powolnej rzece”). Jedwabny sztandar odnosi się przypuszczalnie do tradycji rycerskiej ancien regime’u; w każdym razie wykwintna materia czyni go atrybutem walczącej elity. Natomiast hełmy z żelaza są już rynsztunkiem masowym, i może po prostu symbolizują I wojnę światową. Ta wizja - skupiająca wszystkie czasy — opisana z podziwu godną oszczędnością słowa, pojawia się w twórczości Miłosza niejednokrotnie, jakby była konkretnym, zapamiętanym obrazem, i jej ślad można odnaleźć w linii pod granatową chmurą z błyskiem konia rydzego z Gdzie wschodzi słońce... wyraźnie już nawiązującej do Apokalipsy według świętego Jana.
W trzeciej stanzy (lub Akcie III) „Wieczorem wiatr...” oko podmiotu powraca na ziemię. Cechy metalu, z jakiego sporządzony jest arsenał lecący po niebie przenoszą się, wskutek wiatru, na świat natury: Dzwoniły jabłonie / owocem żółtym, i jarzębiny chrzęst. To sad wieku żelaznego. Jesienny wiatr, który zwarzył owoce, jest więc śmiercionośny, a ścięty miąższ może także oznaczać kruchość człowieczego ciała. Pojawiający się w ostatnich dwu wierszach „my” - dość nieoczekiwani i zagadkowi - powinni zareagować na zbliżającą się katastrofę, która jest już nie tylko niemą wizją na tle nieba, ale i metalicznym pogłosem na ziemi. Wykazują jednak niepojętą obojętność:
Pchaliśmy pługi, dźwigaliśmy bronie,
i twardo śpimy, z łbem zgiętym na pięść.
Ten obraz nie przypomina letargicznego snu z finału Wesela. Koda wiersza jest jedynym zdaniem napisanym w czasie teraźniejszym. Pozostałych jedenaście wersów, łącznie z wizją, zostało spisanych w czasie przeszłym. A zatem „teraz” jest wiecznym snem. Istnieją przynajmniej dwa możliwe odczytania tych dwu kluczowych linii: albo sen oznacza głuchotę i ślepotę na zwiastuny apokalipsy, a strudzeni ludzie - rolnicy powołani kiedyś pod broń chcą świętego spokoju, nic więcej; albo oznacza on śmierć, i „my” to głosy umarłych, potomków króla-oracza. „My” reprezentują uśpioną siłę, sygnalizowaną i poprzez ich dawne zajęcia, i nagromadzenie słów „grubych” - łeb, pięść. Dlaczego zatem weterani wojen — logicznie rzecz biorąc — mieliby tym razem nie zareagować na niebezpieczeństwo? Można by na to odpowiedzieć, tłumacząc Miłosza Miłoszem: Pęki, tak nazwijmy, kolektywny walor /1 wspólna wiara ludzi nie łączyła. (Traktat poetycki). Ale w ten sam sposób można by podeprzeć się innym poematem, żeby umocnić hipotezę o „my” jako umarłych. Mam na myśli „Kartki dotyczące lat niepodległości” z Osobnego zeszytu, pisanego w latach 1977-1979, ewokację tamtych czasów, tamtych miejsc:
Uczeń galicyjskiego gimnazjum, wyrobnik, panicz i gospodarski syn leżeli pod darnią zostawiając ojczyznę sprawom Króla-Ducha.
Zwycięzca, szlachcic o niepolskim nazwisku, gryzł wąs i nic nie mówił.
Próba interpretacji wiersza młodzieńczego poprzez wiersz późny jest zabiegiem ryzykownym, bo opiera się na założeniu, że wyobraźnia poety nie podlega zmianom i — mało tego - nie jest podporządkowana jego światopoglądowi. Nie chciałabym z poszukiwań tego constans czynić jakiejś metody badawczej, ale wydaje się, że ma ona pewną rację bytu w odniesieniu do twórczości poety, który z ruchu pragnie wybrać moment wieczny. I dalej ciągnąc tę próbę odczytania „Wieczorem wiatr...” przez lekturę Osobnego zeszytu można by dodać, że „oni” z pierwszej strofy przypominają kumieci, majsterków, wiejskich kowali, bednarzy wyliczonych w „Kartkach...”, nieświadomych niespokojnych gwiazd. I tamci, i ci, są tak samo bezbronni, skoro ich obrońcy twardo śpią. Tym groźniejsza jest apokalipsa strofy środkowej: jest dopiero wieczór. Przed nimi noc.
Może więc sąsiedztwo „Pieśni wiatrów bałtyckich” i „Wieczorem wiatr...” w oryginalnym wydaniu Trzech zim jest ważne nie tylko ze względu na powinowactwa stylistyczne obu poetów, lecz i na ujawnienie ich odmiennej historiozofii, innego proroctwa dla kraju pobałtyckiego. Nie znaczy to, że podmiot liryczny Trzech zim nie ma ambiwalentnego stosunku do radykalnych rozwiązań, co wychodzi między innymi na jaw w wierszu po „Wieczorem wiatr...” następującym, to jest w „Dialogu”. Nie bez powodu Przewodnik nazywa Ucznia wielbicielem krwi i księżyca. Może ta kontynuacja wątku historiozoficznego stanowi zbyt wątłą podstawę, aby mówić o poematowej konstrukcji Trzech zim, ale chyba warta jest zastanowienia.
Renata Gorczyńska
113