nie rymuje się z popędem. Dopóki id „pociąga” ego ku jakiemuś „ty”, dopóty nie może być mowy o miłości. W miłości ego nie jest pociągane przez id — w miłości ego „decyduje się” na drugiego człowieka.
Nie tylko to, co etyczne i co erotyczne, nie tylko sumienie i miłość są zakorzenione, w emocjonalnej i nieracjonalnej, w intuicyjnej głębi nieświadomości duchowej. Dotyczy to też w pewnym sensie tego trzeciego, tego, co patyczne, o tyle mianowicie, że wewnątrz nieświadomości duchowej istnieje obok nieświadomości etycznej, obok sumienia etycznego, również, by tak rzec, nieświadomość estetyczna — sumienie artystyczne. Zarówno w twórczości,1 jak też w odtwórczości artysta jest zdany na tak rozumianą nieświadomość duchową. Irracjonalnej, a więc nie poddającej się bez reszty racjonalizacji, intuicji sumienia odpowiada bowiem natchnienie artysty; ono również jest zakorzenione w dziedzinie nieświadomej duchowości. Z niej wyłania się twórczość artysty, a więc źródła, z których owa twórczość wypływa, pogrążone są w nigdy nie dających się rozświetlić przez świadomość ciemnościach. A nawet zawsze okazuje się, że przynajmniej nadmierna świadomość może przeszkadzać takiej „płynącej z nieświadomości” twórczości; usilna samoobserwacja, chęć „uczynienia” świadomym tego, co musi dokonywać się w nieświadomej głębi, prowadzi często do zakłóceń twórczości artysty. Wszelka niepotrzebna refleksja może tu tylko szkodzić.
Znamy przypadek, w którym pewien skrzypek usiłował zawsze grać możliwie świadomie. Wszystko, począwszy od właściwego ułożenia skrzypiec, aż do najdrobniejszych szczegółów techniki gry, chciał „robić” świadomie, wykonywać z samoświadomością. Musiało to prowadzić do całkowitej impotencji artystycznej. Terapia natomiast musiała przede wszystkim usunąć ową skłonność do nadmiernej refleksji i autoobserwacji, musiała zająć się tym, co w innym kontekście nazwaliśmy derefleksją.2 Postępowanie psychoterapeutyczne musiało przywrócić owemu pacjentowi jego zaufanie do nieświadomości, polecając mu, by zawsze miał na uwadze, że jego nieświadomość jest znacznie bardziej „muzykalna” niż świadomość. Terapia prowadzona w ten sposób rzeczywiście prowadzi w pewnym stopniu do odhamo-wania artystycznych „sił twórczych” nieświadomości, a to dzięki temu, że nieświadomy z istoty proces (od-) twórczy zostaje wyzwolony spod paraliżującego wpływu nadmiernej świadomości.
Omówiony tu przypadek ukazuje również pewien istotny moment, występujący we wszelkim psychoterapeutycznym stawianiu celów. Nigdy nie powinniśmy dziś obstawać przy stanowisku, że w psychoterapii chodzi za wszelką cenę o uświadomienie czegoś, tylko przejściowo bowiem psychoterapeuta ma uczynić coś świadomym. Ma nieświadomość, także nieświadomość duchową, tylko po to czynić świadomą, by w rezultacie mogła być znowu nieświadoma. Ma nieświadomą potentia przekształcać w świadomy actus, ale wyłącznie w tym celu, by ustanowić w końcu ponownie nieświadomy habitus. Psychoterapeuta ma ostatecznie przywrócić oczywistość nieświadomych działań.
31
Por. Dodatek „Psychotherapie, Kunst und Reli-gion” do mojej książki Die Psychotherapie in der Praxis. Eine kasuistische Einfiihrung fur Arzte, Wien 1961 *.
Por. moją książkę Theorie und Therapie der Neu-rosen. Einfuhrung in Logotherapie und Existenzana-lyse, Munchen 1970 *.