wia, że idea kulturowej bliskości jest czymś więcej niźii chłodną koncepcją Jednego Świata, która XIX-wieczny europejski optymizm spopularyzował i wyniósł na wyżyny dogmatu.
Międzykulturową łączność duchową, o jakiej mówię, określają dwa współrzędne stanowiska myślowe. Pierwsze - to uznanie, że „prawdziwe” wartości różnych cywilizacji nie wymagają syntezy'. One już są - w kategoriach biologicznych potrzeb człowieka - sensownie zharmonizowane i dopuszczają wychodzenie poza bariery partykularnych odczuć. Drugie stanowisko - to przyznanie, że poszukiwanie autentyczności cywilizacji jest zawsze poszukiwaniem innej jej twarzy - albo jako nadziei, albo jako ostrzeżenia. Wymaga to nie tylko zdolności interpretowania i reinterpretowania swoich własnych tradycji, ale także zdolności wciągania dominujących lub zanikających przejawów innych cywilizacji jako sojuszników we własnych zmaganiach o kulturowe samo-odnalezienie się; wymaga gotowości do tego, by stawać się sojusznikami innych cywilizacji usiłujących odkryć swoje drugie oblicza; wymaga także umiejętności umieszczania w centrum uwagi tych nowych odczytywań cywilizacji i cywilizacyjnych niepokojów.
Jest to jedyna forma dialogu, jaka jest w stanie wziąć górę nad bujnie rozrastającym się międzykulturowym handlem wymiennym naszych czasów.
(Tłum. Mana Danecka)
„The Oppressor and the Oppressed” - skrócona wersja tekstu zamieszczonego w książce Jnsighls into Maldevełopment. Reconsideńng the Idea of Progress"...
I 116 !
ILYA PRIG0G1NE
Zabieram gios z wielką pokorą. Pracuję na polu nauk ścisłych, co nie daje mi szczególnego tytułu do wypowiadania się w sprawie przyszłości rodzaju ludzkiego. Molekuły posłuszne są „prawom”, a ludzkie decyzje uzależnione są od pamięci przeszłości i od oczekiwań wobec przyszłości. Perspektywa, w jakiej widzę kwestię przejścia - mówiąc słowami Frederico Mayora - od kultury wojny do kultury pokoju, stała się w ciągu ostatnich lat bardziej mroczna. Pozostaję jednak optymistą - czyż człowiek mojego pokolenia (urodziłem się w 1917 r.) może nim nie być? Czyż nie byliśmy świadkami upadku takich monstrualnych zbrodniarzy jak Stalin czy Hitler i cudownego zwycięstwa krajów demokratycznych w II wojnie światowej?
Pod koniec wojny wszyscy wierzyliśmy, że historia zacznie się od nowa, a bieżące wydarzenia usprawiedliwiały ten optymizm. Kamienie milowe tamtych czasów to utworzenie Organizacji Narodów Zjednoczonych i UNESCO, ogłoszenie Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka i dekolonizacja. W szerszym wymiarze oznaczało to, iż dostrzeżono istnienie kultur pozaeuropejskich, co przyniosło zmierzch europocentryzmu i zachwianie przekonań o rzekomej nierówności pomiędzy narodami „cywilizowanymi” i „barbarzyńskimi”. Nastąpiło także, przynajmniej w krajach zachodnich, zmniejszenie różnie pomiędzy klasami społecznymi.
Postęp ten dokonał się w warunkach zagrożeń związanych z zimną wojną. W chwili upadku Muru Berlińskiego sądziliśmy, że możłiwe będzie przynajmniej zerwanie z kulturą wojny. Jednak następne dziesięciolecie nie potoczyło się tą drogą. Trwały, a nawet zaostrzały się lokalne konflikty', np. w Afryce i na Bałkanach. Można to jeszcze było uważać za tkwiące wciąż w teraźniejszości refleksy spraw dawniejszych. Jednak - obok ciągle obecnej groźby wojny nuklearnej - pojawiły się nowe cienie: postęp technologiczny sprawił, że dzisiaj prowadzenie wojen możliwe jest drogą „naciskania guzików”, stało się rodzajem jakiejś gry elektronicznej.
Jestem jednym z tych, którzy pomagali w formułowaniu polityki naukowej Unii Europejskiej. Nauka jednoczy narody, stworzyła język uniwersalny. A przy tym wiele jej dyscyplin, jak ekonomia czy ekologia, wymaga międzynarodowej współpracy. Dlatego z narastającym zdumieniem obserwuję usiłowania rządów, aby stworzyć armię europejską - jako wyraz europejskiej jedności. Armię przeciw komu? Gdzie jest wróg? Skąd bierze się ten nieustanny wzrost budżetów wojsko-
I 117 I