skwaszonego Longoliego. Pogodził się jednak z myślą o Nan-goli i uczciwie ją uczył. Abangowie w różnym stopniu użyczają swojej mocy różnym ludziom i sami wiedzą najlepiej, kto powinien tę moc dziedziczyć.
Kiedy poznałem Lolima, był już stary i pomarszczony. On i jego córka należeli do tych nielicznych Ików, którzy zawsze witali mnie życzliwie, chociaż niezmiennie prosili o tytoń, zanim jeszcze zdążyłem ich pozdrowić. Nangoli traktowała to jak zabawę, a Lolim jako zapłatę należną mu z racji jego funkcji. Ale wkrótce Lolim, podobnie jak Losike, padł ofiarą zbyt wąskiej specjalizacji. Nadszedł czas, kiedy Ikowie musieli dbać już tylko o to, żeby napełnić czymś żołądki? a tego im Lolim nie mógł zapewnić. Ludzie zaczęli więc go omijać? żeby nie prosił ich o tytoń, widocznie Dowiem wciąż czuli przed nim respekt i uważali, że mają wobec niego pewne zobowiązania. Przez jakiś czas Lolim radził sobie jakoś, dzięki swoim stosunkom z pasterzami i policjantami, którzy też korzystali z jego usług. Jednakże nieuchronnie nadeszła chwila, kiedy był już za słaby i za stary, żeby zbierać potrzebne zioła. Prosił o to po kolei swoje dzieci, ale wszystkie odmówiły z wyjątkiem Nangoli, a tę wkrótce zamknięto w areszcie za zbieranie ziół w Parku Kidepo.
Lolim zachorował i musiałem go chronić przed innymi w czasie jedzenia tego, co mu przynosiłem. Raz przyłapałem Lómongina, jak z blaszanego kubka wybierał Lolimowi jedzenie. Lolim płakał, ale nie miał siły wyrwać mu kubka. mógł tylko trzymać go jedną ręką, wpychając drugą ile się da do ust. Widząc mnie Lomongin od razu zaczął udawać. że właśnie karmi Lolima, gdyż staruszek jest tak ślepy, że nie może trafić ręką do ust. Lolim miał jeszcze dość siły, żeby się odciąć: „Przynajmniej nie trafiłem do twoich ust!” — na co obaj wybuchnęli śmiechem i objęli się niby najlepsi przyjaciele.
Kiedy indziej obserwowałem, jak Lolim odchodzi z mojej zagrody z podarowaną żywnością i tytoniem. Powiedział, żebym go nie odprowadzał, da sobie radę. Zrobił dwa pakunki, ich końce zawiązał na szyi i zarzucił sobie na plecy, przykrywając je płachtą ze skóry pawiana. Patrzyłem, jak się oddala, lecz nie uszedł nawet dziesięciu metrów, kiedy zaatakował go Lodżieri usiłując rozewrzeć mu ręce. bo myślał, że coś w nich znajdzie. Stary opierał się, a potem nagle usiadł ciężko na kamieniach i z całej siły wczepił się rękami w płachtę: Lodżieri znalazł już pakunki. Krzyknąłem, na co Lodżieri niechętnie dał spokój Lolimowi. Miał wygląd natrętnego moskita, który — odpędzony gniewnym machnięciem ręki — kołuje w pobliżu i gotuje się do powrotu. Poczekał, aż Lolim zniknie mi z oczu, i ruszył za nim inną drogą. Kiedy go dopędziłem, Lolim znów siedział na ziemi zwinięty w kłębek w pozycji obronnej, Lodżieri z jeszcze jednym Ikiem omal go nie udusili, kiedy okładając pięściami usiłowali zedrzeć mu paczki z pleców. Na mój widok wyprostowali się, jak gdyby nigdy nic pomachali do mnie ręką i uśmiechnęli się. mówiąc: „Ida piadżi”, po czym odeszli. Lolim nie poruszył się, lecz zwinięty w żałosną kulkę nadal siedział na ziemi, płacząc z powodu własnej bezsilności, poniżenia i zawodu.
W kilka dni później dobrały się do Lolima dzieci, które bez osłonek wyśmiewały się z niego i dokuczały mu, tańcząc przed nim i kucając, żeby się o nie przewracał. Jego wnuk, który jak wszyscy mali Ikowie mógł bezkarnie na-igrawać się z dziadka, włączył do tej zabawy także i bicie. Skradał się cicho z tyłu i dwoma twardymi patykami wybijał werbel na łysej głowie staruszka. Raz Lolim, usiłując kościstymi ramionami osłonić głowę przed razami, uderzył niechcący Arawę w usta. Arawa natychmiast wierzchem prawej dłoni uderzył Lolima z całej siły w twarz, obalając go na ziemię. Wywołało to wybuchy radosnego śmiechu, ale kiedy staruszek leżał bez ruchu i nawet nie zapłakał, zabawa przestała być śmieszna, toteż widząc, że się zbliżam (zawodowa bezstronność antropologa dawno mnie opuściła), dzieci straciły zainteresowanie i odeszły.
Myślałem, że Lolim nie żyje. Miał oczy otwarte i leżał wciąż w tej samej pozycji, z głową na grudzie ziemi. Nagle jego spojrzenie spoczęło przez krótką chwilę na mnie. po czym znów odpłynęło gdzieś w dal.
— Abangowie — wyszeptał ze szczęśliwym uśmiechem na drżących wargach — abangowie mówią do mnie.
Zostawiłem więc go tam z uchem przy ziemi, a po jakichś dwóch godzinach stary z trudem wstał z ziemi, zebrał po omacku swoje rzeczy i kuśtykając odszedł przed siebie.
Nie pamiętam, aby po tym zdarzeniu Lolim z kimkolwiek rozmawiał. Kuśtykał jeszcze tu i tam przez kilka dni, potem posuwał się naprzód na pośladkach szurając nimi po
167