do portu, gdzie biały statek stoi przycumowany przy molo.
Taras jest pusty, dom także. Cień rzucony przez dach pokrywa całą powierzchnię tarasu: słońce jest w zenicie. Sam dom nie rzuca nawet skrawka cienia na świeżo zaoraną ziemię ogrodu. Podobnie jak chude pnie drzew pomarańczowych.
Warkot, który teraz słychać, to oczywiście nie odgłos ciężarówki, lecz samochodu osobowego, który zjeżdża z szosy w kierunku domu.
Środkowy kwadrat szyby w lewym otwartym skrzydle okna jadąlni odbija niebieski wóz, który właśnie się zatrzymuje. A... i Frank wysiadają z niego równocześnie przednimi drzwiczkami, ona na jedną stronę, oh na drugą. A... trzyma w ręku maleńką paczuszkę, jej kształt trudno określić, zresztą niebawem ginie wchłonięta N przez skazę w szybie.
Obie postacie natychmiast zbliżają się do siebie, okrążywszy maskę samochodu. Masywna sylwetka zasłania całkowicie postać A..., która stoi z tyłu, na tej samej osi. Głowa Franka pochyla się do przodu.
Nierówności szyby zacierają ich gesty, uniemożliwiając szczegółową obserwację. Z okien salonu widać by 'było to samo, ale bardziej na wprost, pod lepszym kątem: dwie postacie umieszczone jedna obok drugiej.
Ale już się odsunęli od siebie, idą razem przez wybrukowany dziedziniec, ku drzwiom wejściowym. Dzieli ich odległość niecałego metra. Ponieważ słońce jest dokładnie w zenicie, pod ich stopami nie widać cienia.
Kiedy otwierają się drzwi, Frank i A... uśmiechają się równocześnie podobnym u-śmiechem. Tak, <są zdrowi -i cali. Nie, nie zdarzył się żaden wypadek, ściślej — mały defekt silnika zmusił ich do spędzenia nocy w hotelu* czekali na otwarcie stacji obsługi.
Wypiwszy szybko aperitif Frank wstaje, chce jak najszybciej wrócić do żony; oddala się, jego białe ubranie straciło świeżość w podróży. Jego kroki odbijają się echem na kamiennych płytach korytarza.
A... od razu kieruje się do sypialni, bierze kąpiel, zmienia suknię, je obiad z dużym apetytem, wraca na taras, siada pod oknem gabinetu; przez żaluzje, opuszczone w trzech czwartych, można jedynie dostrzec górną część uczesania.
Wieczór zastaje ją w tej samej pozycji, w tym samym fotelu, naprzeciw jaszczurki szarej jak kamień. Jedyną odmianą jest czwarty fotel, wyniesiony przez boya, ten mniej wygodny, z płótna naciągniętego na metalowe pręty. Słońce schowało się już za skalistym grzebieniem, zamykającym na zachodzie najwyższy stok doliny.
Raptownie zapada zmrok. A..., która w tym świetle nie widzi wyraźnie liter, nie może
10* 147