Biorąc wszystko pod uwagę, sądziłam, że idzie nam całkiem nieźle. Piosenki zostały wybrane przez Tonią, który odwalił kawał świetnej roboty, wybierając stare taneczne i wodewilowe melodie, które przynajmniej część z nas znała, a reszta mogła udawać, że zna. Następnie we dwójkę wybraliśmy najlepsze, tworząc eklektyczną listę osiemnastu krótkich zdań. Przygotowałam tyle broszurek, ile się dało, korzystając z materiałów od El-bego, i muszę przyznać, że wyglądały wspaniale. Były zszyte dwukolorową czerwono-niebieską nicią. Okładki, nad którymi pracowałam z Fredem, przechodziły od czerni w szarość. W środku był kremowy pergamin z delikatną czcionką, pisaną krwistoczerwonym i złotym atramentem. Całość wyglądała jak kolorowa karuzela.
Niebieski pies Floss był ewidentnie szwarccharakte-rem tego występu. Wszyscy się zgodziliśmy, że jest najlepszym kandydatem do roli Pana Foksa. Teraz, oprócz koronkowego kołnierzyka i krawata, miał też melonik. To nie mogło do siebie pasować, a jednak pasowało. Nawet z błękitnym futrem był z niego całkiem wiarygodny producent. Dzięki Łucji poruszał się tak przekonująco, iż uznaliśmy, że musi mieć jakieś imię. Wymyśliliśmy Edgara, przez co z kolei całość zaczęliśmy nazywać Upadkiem Edgara Foksa.
- Upadek - powiedziała złowrogo Floss. - Oby był ich, nie nasz.
Po chwili namysłu dodała:
- I nie Freda. Biedak. Praktycznie utknął między nami. A nawet nie robi niczego, co mogłoby im się nie podobać.
- Oczywiście, że robi - zauważyłam. - Pracuje z Nicholasem.
Floss odpowiedziała niezobowiązującym „hm”.
- A może ł masz rację - przyznałam. - To w końcu tylko oświetlenie. Któż mógłby nienawidzić oświetlenia?
W tym momencie głośne „Cholera!” dobiegło z sąsiedniego pokoju. Następnie doleciał nas odgłos szybkich kroków, więc wyjrzałyśmy na korytarz. Stali tam Fred i Nicholas, obaj zdenerwowani. W powietrzu unosił się swąd spalenizny, w koszuli Nicholasa ziała spora dziura, a na lewej dłoni Freda, tuż nad srebrnym pierścieniem na palcu wskazującym, widać było sadzę.
- Magiczne światło - wymamrotał Fred - nie powinno się tak zachowywać. Powinno się zachowywać przyzwoicie, nawet jeśli nie robi dokładnie tego, czego od niego oczekujesz.
- Nieważne - odparł Nicholas. - Zachowuje się tak i wygląda na to, że chce się tak zachowywać dalej. Zapomnijmy o rozbłysku. Nie potrzebujemy rozbłysku. A przynajmniej nie jest on nam aż tak potrzebny, by ryzykować puszczenie sceny z dymem.
Fred ostrożnie otworzył drzwi do warsztatu.
- Już w porządku. Zgasło.
- Bez rozbłysku - powtórzył Nicholas, jakby sam siebie próbował przekonać, po czym obaj weszli do środka.
Ledwo wróciłyśmy z Floss do naszych zajęć, gdy pod naszymi drzwiami przeszli, kłócąc się Lucja, Max i Tonio.
- Jeśli nie wystawimy tego z salą taneczną na proscenium, to po co w ogóle próbować? - zapytała Łucja. Miała pacynkę z długimi czarnymi lokami, maleńkimi rękawiczkami, miniaturowym czerwonym gorsetem i powiewnym, czerwonym boa z piór. Pacynka wyglądała bardzo wodewilowo, co robiło spore wrażenie, bo trudno dobrać kostium dla skarpetki. Ewidentnie akcesoria
14 - Mrok kwiatów 209