niczym nowym — nie tylko ze względu na XIX-wieczną tradycję „literatury — budzicielki sumień”, ale i ze względu na szczególny proces „reprywatyzacji historii”, jaki dokonywał się w naszej literaturze od schyłku lat sześćdziesiątych. Proces ów polegał na wycofywaniu się literatury z ideologii zbiorowych, na kwestionowaniu zgłaszanych przez nie roszczeń do uniwersalności, na ujawnianiu destrukcyjnych skutków płynących z absolutyzowania idei postępu i celowości dziejów, na przeciwstawianiu porządkom abstrakcyjnym konkretnych wizerunków jednostkowego cierpienia i indywidualnego oporu stawianego historii. Wśród dzieł, które w sposób najpełniejszy wyraziły ową tendencję, wymienić należy Pana Cogito Z. Herberta (1974) oraz — wydany w tym samym roku co manifest pokolenia 68 — zbiór esejów Przed nieznanym trybunałem J. J. Szczepańskiego (1975), najdoskonalszy zapis kodeksu etycznego ludzi wychowanych na Conradzie i Żeromskim, kodeksu tyleż heroicznego, co pesymistycznego, bo nakazującego obstawać przy najprostszych wartościach •— godności, honorze, prawdzie — a zarazem nie obiecującego żadnej pośmiertnej nagrody. Egzysten-cjalizm, heroizm pesymistyczny, etyka współczucia, antyspekulatywność — takie byłyby główne idee dominującej tendencji światopoglądowej, w którą Konwicki — mimo ironii — wpisywał się dość dokładnie ze swoją deklaracją:
„Moim programem jest współczucie. A celem mojej terapii ma być otucha” (s. 284).
Wspólnota światopoglądowa to jedno, a odmienności w sposobach przedstawiania świata — to drugie. Tu dochodzimy bowiem do przyczyny niekorzystnej oceny, jaką „młodzi” wystawili Konwickiemu — nie tylko za Kalendarz..., ale i za twórczość wcześniejszą. W Święcie nie przedstawionym — głośnym manifeście pokoleniowym z roku 1974 — Komhauser i Zagajewski pisali: „Proza Tadeusza Konwickiego opisuje nasz świat jako cywilizację obcą. [...] [Współczesność w jego pisarstwie] nie jest podniesiona do rangi kultury. Jest na chwilę ukazana, sportretowana, ale po to, żeby ją skompromitować i wyszydzić” (s. 39). Nietrudno zrozumieć ten atak: młodzi oczekiwali literackiej (co nie znaczy: realistycznej) analizy rzeczywistości, „rozpoznania współczesności”, w której żyli, domagali się, by przyjęto — choćby jako punkt wyjścia — założenie, iż „być może właśnie ten świat służbowych delegacji, sal ze stołem prezydialnym [...], pochodów pierwszomajowych, konferencji, ludzi idących wcześnie rano do pracy jest równie głębokim światem, jak ten, który istnieje tylko w marzeniach”. Tymczasem dostrzegali, że w wybitnych dziełach współczesność owa jest skrzętnie omijana, że najwięksi pisarze celowo z niej uciekają: Lem — na inną galaktykę, Nowakowski i Grochowiak — na pery-
119 —