Nie czekając na przyzwolenie, zaczęła przyrządzać
trunki. Poruszała się miękko, z leniwym, kocim wdziękiem. Podniecało go to, a ona lubiła, gdy na nią patrzył.
Teraz jednak nie czuła na sobie jego wzroku. Dolała jeszcze trochę dżinu do szklanki i podała mu.
— Masz kłopoty? — spytała bardziej przez grzeczność niż z rzeczywistej ciekawości. Nie interesowali się swoimi sprawami. To była jedna z zalet ich związku.
— Nawet nie wyobrażasz sobie jakie. Muszę w poniedziałek przedstawić konspekt doktoratu.
— No to przedstawisz.
— Idiotka! — zdenerwował się. — To nie jest takie proste. Ja nic nie umiem. Tyle łat po studiach. Ta małpa wypieprzy mnie z Instytutu...
— To znajdziesz inną pracę.
— Akurat wszyscy marzą o tym, żeby zatrudnić biologa. Może jakaś szkółka pod Warszawą. Za pół mojej obecnej pensji. A premie, a wyjazdy?...
— Kto tu naprawdę jest idiotą. — Monika przeciągnęła się. — To nie ciebie wypieprzą. To ty wypieprzysz!.
— Zwariowałaś? W jaki sposób?
— Naprau-dę nie wiesz? — oparła się o niego swoim wspaniałym, sprężystym biustem. — Tak samo, jak mnie. Zobaczysz, babsko zwariuje. Sama ci napisze ten doktorat. Tylko zrób jej dobrze...
— Ona ma ze sto lat — powiedział, uświadamiając sobie jednocześnie, że szefowa nie ma jeszcze pięćdziesiątki. Jest dość młoda, jak na ilość publikacji i pozycję w świecie nauki. Tylko, że jakąś, taka kostyczna, bezpłciowa...
— Ohydne babsko. Chyba bym zwymiotował...
— A kto ci każe na nią patrzeć! To ona niech patrzy na ciebie/ Zresztą jeśli jesteś taki wrażliwy...
Położyła się na nim, unosząc lekko na rękach. Piersi kołysały śię zachęcająco.' Tyńv> razem to wystarczyło. Zsunął się- niżej i objął wargami sutkę. Delikatnie na-gryzł ją, zsuwając dłoń na jej płaski brzuch. Mruknęła z.
zadowoleniem, rozsuwając nogi. Znowu był sobą.
miętnym, sprawnym, zdolnym kochankiem.
Pomysł Monik: nie był laki znowu absurdalny. W
końcu ooś podobnego przydarzyło nu się na studiach. To był wyjątkowo trudny egzamin. Oblewali go prymusi, a
on był zaledwie przeciętny. Tylko, że już podczas wykładów zauważył, że profesorka przygląda mu się zbyt uważ nie. Na tle długowłosych, niechlujnych kolegów wyróżniał się świetnie skrojonym garniturem, '.prężystą sylwetką. Odwiedził ją kilka razy podczas dyżurów, wymyślając jakieś „wątpliwości”. Kilka komplementów wypowiedzianych z udaną nieśmiałością. Skromna róża. jakieś ukradkowe muśnięcie dłoni. Jurna pięćdziesięciolatka chętnie uwierzyła w młodzieńcze uczucie. Potem, gdy czwórka była już w indeksie...
Udałc się wtedy, dlaczego nie miałoby się udać i teraz. W stary m piecu diabeł grzeje. Przywołał w sukurs znane przysłowie, prosząc przystojną sekretarkę, żeby zameldowała go szefowej.
Irmina ze zdziwieniem przeglądała konspekt. Spodziewała się. żc prochu nie wymyśli, ale, żeby aż tak?... Maturzysta lepiej by sobie z tym poradził. Trzeba mu to powiedzieć i skończyć z całą tą sprawą. Niech sobie szuka innej pracy. Jej Instytut nie jest przytułkiem. Podniosła wzrok znad papierów, napotykając ufne spojrzenie błękitnych oczu. ocienionych gęstymi, ciemnymi, zakręconymi jak u dziecka rzęsami.
— Zdaje pan sobie sprawę, że tó jest ... no... dość słabe? — jej głos mimo woli nabrał ciepłych akcentów. Może miał zły okres, jakieś kiopoty. W końcu jako szef powinna być wyrozumiała. Surowa, ale nie bezlitosna.
— Starałem się... — patrzył na nią bezradnie jak uczniak. któremu postawiono zadanie ponad siły.
— Wierzę panu — uśmiechnęła sę — ale efekt nie jest zadowalający. Rada naukowa tego nie przyjmie. Chyba dam panu więcej czasu.
— 31 —