— Wolimy trzymać się naszych własnych środowisk.
Przypadkowe zbliżenia seksualne z mieszkańcami innych miast dowodzą słabego charakteru.
— Rozumiem.
Wchodzą do obszernego pokoju.
— To jest sypialnia nowożeńców — wyjaśnia Ma-ttem. — Co pięć lub sześć pięter mamy takie pomieszczenie. Kiedy młodzi się pobierają, opuszczają swe domy rodzinne i przenoszą się tutaj. Po pierwszym dziecku przydziela im się własne mieszkania.
— Ale gdzie znajdujecie dla nich pokoje ? — dziwi się Gortman. — Rozumiem, że wszystkie pokoje w całym budynku są zajęte, a przecież niemożliwe, abyście mieli tyle zgonów co urodzin, więc jak...
— Zagony rzeczywiście w pewnym stopniu rozładowują sytuację. Jeżeli umrze jeden z partnerów, a dzieci dorosną, pozostały przy życiu partner przenosi się do sypialni seniorów, zwalniając w ten sposób miejsce dla nowej jednostki rodzinnej. Zgadzam się jednak z panem, że większość naszej młodzieży nie znajduje kwater w gmachu, ponieważ nowe rodźmy przybywają w stosunku 2 proc. rocznie, a śmiertelność kształtuje się o wiele poniżej tej wartości. Ale buduje się nowe monady miejskie i nadwyżki z sypialń nowożeńców są tam przesyłane drogą losowania. Mówią, że trudno się przystosować do nowych warunków, ale rekompensatą jest fakt należenia do pierwszych grup zasiedlających. Status nabywa się automatycznie. W ten sposób stale, że tak powiem, przelewamy się, oddając naszą młodzież, stwarzając nowe kombinacje jednostek społecznych. Fascynujące, nie? Czytał pan pewnie mój artykuł „Metamorfoza strukturalna ludności monady miejskiej”?
— Owszem, czytałem — odpowiada Gortman. Rozgląda się po sypialni. Dwanaście par spółkuje na pobliskiej platformie.
— Oni są tacy młodzi — mówi.
— Dojrzałość płciowa przychodzi u nas bardzo wcześnie. Dziewczynki wstępują w związki małżeńskie w
dwunastym roku żyda, a chłopcy w czternastym. W rok
później pierwsze dziecko, błogosław Boże!
— 1 nikt nie usiłuje kontrolować przyrostu.
— Kontrolować przyrost? — Mat tern zaszokowany nieoczekiwanym blużnierstwem nerwowo chwyta się za genitalia. Kilka kopertujących par podnosi
ze zdumieniem głowy. Ktoś chichocze.
— Proszę nigdy więcej nie używać tych slow — mówi gorączkowo Mattem. — Szczególnie w obecności dzieci. My... my tak nigdy nie mówimy, nawet nie śmiemy tak myśleć..,
— Ale...
— Życie jest dla nas świętością. Tworzenie nowego życia jest błogosławieństwem. Rozmnażanie się jest hołdem i powinnością człowieka wobec Boga. — Mattem uśmiecha się. — Być człowiekiem znaczy rozwiązywać wszelkie problemy wysiłkiem umysłu, prawda? A naszym naczelnym problemem jest rozmnożenie mieszkańców w świecie, który opanował choroby i wyeliminował wojny. Przypuszczam, że moglibyśmy ograniczyć przyrost naturalny, ale byłoby to rozwiązanie tanie i nędzne. Zamiast tego, sam pan przyzna, triumfująco stawiliśmy czoło kwestii rozmnażania! I tak postępujemy dalej, rozmnażając się radośnie, a nasza liczba wzrasta rocznie o 3 biliony i każdy ma dla siebie miejsce i pożywienie. Niewielu umiera, a wielu się rodzi i świat się wypełnia, Bóg jest wielki, życie bogate i piękne i, jak pan sam widzi, wszyscy jesteśmy szczęśliwi. Wyrośliśmy z dziecięcej potrzeby izolacji od ludzi. Po co wychodzić na zewnątrz? Po co pragnąć lasów i pustyń? Monada 116 jest dla nas całym wszechświatem. Przepowiednie złowróżbnych proroków okazały się płonne. Czy może pan zaprzeczyć temu. że jesteśmy szczęśliwi? Chodźmy, pokażę panu teraz szkołę.
Szkoła wybrana przez Mattema znajduje się w robotniczym rejonie Pragi, na 108 piętrze. Spodziewa się, że Gortmana to zainteresuje, ponieważ ludność Pragi posiada najwyższy wskaźnik przyrostu w Monadzie 116 i