52 HAROLD PINTER
STANLEY Co to jest?
MEG To prezent dla ciebie.
STANLEY Dzisiaj nie 84 moje urodziny, Mo*.
MEG Oczywiście, że dzisiaj. Otwórz paczkę.
Stanicy patrzy na paczkę, powoli wstaje i odwlja papier. To zabawka dziecięca — bęben.
STANLEY (cicho, w napięciu) Bęben. Dziecinny bęben. . <
MEG ferule) Bo nie masz fortepianu. (Stanicy patrzy na «lq, odwraca się i idilc do drzwi) Nie pocałujesz mnie? (Stanley odwraca się. staje. Powoli odchodzi do Meg. Staje nad n?q. Pauza. Stanley kurczy się w sobie, nachyla się i całuje ją w policzek) Masz tam pałeczki.
Stanley zapląda do paczki. Wyjmuje dwie pałeczki. Uderza jedną o drugą. Patrzy na Meg.
STANLEY Mam go sobie zawiesić na szyi?
Mcg niepetenic patrzy na niego. Stanley zawiesza sobie bęben na szyi, cicho uderza weń pałeczkami, po czym bijąc w bęben roz/joeryna marsz dokoła stołu. Meg obserwuje go. zadowolona. Stanley okrąża stół po raz drugi.
W połotcie drugiego okrążenia bic‘e to bęben staje się nieregularne, niekontrolowane. Na twarzy Meg maluje się trwoga. Gdy Stanley zbliża się do jej krzesła, jego twarz i bicie to bęben stają się dzikie i opętane.
AKT ' II
McCann siedzi przy stole rozdzierając stronicę gazety na pięć równych skrawków. Wieczór. Po chwili, z prawej, wchodzi Stanley. Widząc McCanna, zatrzymuje sie. obserwuje go, po czym idzie to kierunku kuchni, staje i mótoi. STANLEY Wieczór.
McCANN Wieczór.
Zza tylnych drzwi, które są otwarte, słychać śmiech.
STANLEY Bardzo cienło dziś wieczór, (odwraca się do tylnych drrwi 1 r powrotem 1 Kto tam jest?
McCann wydziera jeszcze jeden skrawek gazety. Stanley idzie do kuchni i nalewa sobie szklankę wody. Pije wodę patrząc przez okienko. Odstawia szklankę, wychodzi z kuchni i szybko idzie do drzwi na lewo. McCann wstaje i zagradza mu drogę.
McCANN Zdaje się. io się nie znamy.
STANI.EY Nie.
McCANN Nazywam się McCann.
STANLEY Pen tu na długo?
McCANN N'e. Jak pańska godność?
STANLEY Weber.
McCANN Bardzo ml przyjemnie, (wyclaga rękę. Stanicy podaje mu rękę i McCann zatrzymuje ja. w swojej) Serdeczne życzenia z okazji pańskich urodzin. (Stanicy cofa rękę. Patrzą jeden na drugiego) Chciał pan wyjść? STANLEY Tak.
McCANN W dniu swoich urodzin?
STANLEY Tak. Czemu nie?
McCANN Ale dziś wieczór będzie przyjęcie dla pana.
STANLEY Czyżby? To się źle składa.
McCANN Ależ. nio. To bardzo ładnie.
Z:a tylnych drzwi słychać glosy.
STANI.EY Bardzo żałuję. Nie Jestem w nastroju do zabawy dziś wieczór. McCANN Och. naprawdę? Bardzo żałuję.
STANLEY Tak, chcę obchodzić urodziny po swojemu, po cichu.
Stoją naprzeciw siebie.
STANLEY Może da mi pan przejść...
McCANN Ależ wszystko już przygotowane. Mają być goście.
STANLEY Goście? Jacy goście?
McCANN No. choćby ja. Miałem zaszczyt być zaproszony.
McCann zaczyna gwizdać jakiś szlagier.
STANLEY (oddało się od niego) Ja bym nie nazywał tego zaszczytem. Pewnie będzie pijatyka i .tyle.
Stanley gwiżdże ten sam szlagier co McCann. Obaj gwiżdżą podczas następnych pięciu replik, przy czym, gcly jeden mówi. drugi gwiżdże, a w przerwach gwiżdżą razem.
McCANN Ale to jest zaszczyt.
STANLEY Moim zdaniem, przesadza pan.
McCANN O, nic. Moim zdaniem, to zaszczyt.
STANLEY Moim zdaniem, to bzdura.
McCANN O, nie.
Patrzą jeden na drugiego.
STANLEY Kto Jeszcze jest zaproszony?
McCANN Pewna młoda dama.
STANLEY Tak? I...?
McCANN Mój przyjaciel.
STANLEY Pański przyjaciel?
McCANN Tak jest. Wszystko już przygotowane.
Stanley okrąża stół i idzie do drzwi. McCann zagradza mu drogę. STANLEY Przepraszam.
McCANN Dokqd pan idzie?
STANLEY Wychodzą.
McCANN Czemu pan nic zostaje?
Stanley oddala się od tuego. podchodzi do stołu od prawej.
STANLEY Więc pan tu Jest na urlopie?
McCANN Na krótkim urlopie. (Stanley bierze do ręki jeden ze skrawków gazety. McCann podchodzi do niego) Niech pan tego nic rusza.
STANLEY Co to takiego?
McCANN Niech pan nie rusza. Niech pan to odłoży.
STANLEY Wydaje mi się. żeśmy się Już kiedyś widzieli.
McCANN Nie, nie widzieliśmy się.
STANLEY Był pan kiedyś w Maidenhead?
McCANN Nie.
STANLEY Jest tam cukiernia Fullera. Chodziłem tam na herbatę.
McCANN Nie znam.
STANLEY I mała księgarnia. Mam wrażenie, że bywał pan w okolicy High Street.
McCANN Tak?
STANLEY Uroczo miasteczko, prawda?
McCANN Nie znam.
STANLEY Nie, oczywiście. Ciche, prosperujące miasteczko. Tam się urodziłem 1 wychowałem. 'Mieszkałem daleko od centrum.
McCANN Tak?
Pauza.
STANLEY Pan tu na krótko?
McCANN Tak jest.
STANLEY Zobaczy pan, powietrze Jest tu bardzo orzeźwiające.
McCANN Uważa pan, że powietrze jest tu orzeźwiające?
STANLEY Ja? Nic. Ale przekona się pan. (siada przy stole) Podoba ml się tutaj, ale wkrótce wyjeżdżam. Wracam do domu. Tym razem na dobre. Nie ma to. jak dom. (śmieje się) Nie byłbym wyjechał, gdyby nie interes. Interes tego wymagał, więc musiałem na pewien czas wyjechać. Wic pan, jak to jest. McCANN (siada na krześle) Prowadzi pan interesa?
STANLEY Nie. Teraz chyba się iwycofam. Mam pewien niewielki dochód z kapitału. wie pan. Teraz chyba się wycofam. Nie lubię wyjeżdżać z domu. 2ylem bardzo spokojnie — płyty sobie puszczałem na adapterze, to wszystko. Czegokolwiek potrzebowałem, dostarczano mi do domu. Potem założyłem własny interes, na małą skalę. 1 musiałem tu przyjechać — na dłużej.