pięknem, moja obojętność wobec świata przerodziła się w pragnienie zbawienia go. Srałem się swoistym paradoksem. Teraz, bardziej niż kiedykolwiek w życiu, zacząłem w siebie wierzyć. Cały czas głosiłem to w mojej muzyce, a/e czy rzeczywiście praktykowałem tutaj, w Nowym Orleanie? Czy kiedykolwiek w siebie wierzyłem? Czy kiedykolwiek było mnie na to srać?
Następnego dnia spotkałem się z Scanem Bcavanem, inżynierem dźwięku, którego zatrudniliśmy w miejsce Dave’a Ogilviego. Współpracowaliśmy już z nim przy Portrait of an American Family i oprócz namiętności do capuccino oraz haszyszu, mieliśmy ze sobą wiele wspólnego w dziedzinie muzyki i przebierania się w damskie ciuchy. Nie przeszkadzało nam, że musimy pracować w studiu pomocniczym, ponieważ Ninę Inch Nails miksowali właśnie „The Perfect Drug” dla Davida Lyncha. Ważne, że pracowaliśmy, i to nic tylko nad najlepszym, w moim mniemaniu, utworem ale także nad pierwszym, który nagrywałem od czasu, gdy rzuciłem kokainę i alkohol. Na albumie znalazły się utwory dotyczące przeszłości i przyszłości, a ten był jednym z niewielu mówiących o teraźniejszości. „Obcinasz sobie wszystkie palce/ By zamienić je na jednodola-rowe banknoty/ Nakładasz jeszcze więcej makijażu aby ukryć zmarszczki/ Obudź się i przestań się trząść/ Bo marnujesz tylko swój czas.” Był to najbardziej samooskarżający utwór jaki kiedykolwiek nagrałem i nie mówił on tylko o mnie. Ja byłem tylko częścią epidemii nadużywania narkotyków, samogwałtu i nieszczerości jaka opanowała cały Nowy Orlean. Ich motto brzmiało: „Będę twoim kochankiem, będę wiecznością, będę jutrem, mogę być wszystkim kiedy jestem na haju.”
Kiedy przedstawiliśmy ten utwór wytwórni, w ogóle im się nie spodobał. Nie dość, że chcieli wykorzystać tylko próbne miksy, to jeszcze zamierzali wyrzucić Scana. „Słuchaj" - powiedzieli mi, „Weźmy kogoś innego, niech zmiksuje album i przełóżmy datę wydania z października na styczeń.”
„Nic ma mowy" - odpowiedziałem, dumny ze swojego sprzeciwu. „Październik jest odpowiednią datą i wy o tym wiecie."
Był to ostatni raz, kiedy prosiłem kogoś o opinię na temat mojej pracy.
Za każdym razem kiedy w następnych tygodniach wchodziłem do studia, czułem coraz większą dumę - sam tworzyłem mój album, bez mentorów, menedżerów i pochlebców. Im bardziej zbliżaliśmy się do zakończenia pracy, z tym większą silą przyciągało nas to do studia i zbliżało
Trudna Droga z Pieklą
znowu ku sobie. Przejrzawszy uprzednio niezliczone taśmy wideo prezentujące zużytych metalowych gitarzystów kopiących zdechłe jelenie, jedzących ludzkie fekalia i przebierających się w dziwaczne stroje, z nadzieją, że nam się to spodoba, zaleźliśmy zastępcę dla Daisy — podejrzanie łagodnego wegetarianina z Chicago z okropnie złym gustem, jeśli chodzi o kobiety, znanego obecnie jako Zim Zum. Znalazłem nawet sposób, żeby uniknąć płacenia 5.000 dolarów za przemalowanie salonu - zażądałem od Intcrscope 5.000 dolarów za opublikowanie mojej sfałszowanej fotografii.
Nie tęskniłem za prochami i przestałem przejmować się zdradzieckimi posunięciami, które trwały aż do oddania gotowej płyty Intcrsco-pc’owi, a nawet dłużej. Przyzwyczaiłem się do dezercji, oszustwa, nielojalności i dwulicowości i zrozumiałem, że jestem ponad tym. Nie dlatego, żebym był zimny i nieczuły, ale w końcu zrozumiałem, czym warto się przejmować, a czym nie. Prawdopodobnie po raz pierwszy w całym moim dwudziestosiedmioletnim życiu, poznałem sam siebie.
Stało się tak dlatego, że zacząłem oglądać świat nowymi oczami i pojąłem, że jest on większy niż studio w Nowym Orleanie, tak samo jak An-tichrist Superstar. Wszystko i wszyscy, którzy chcieli zniszczyć album, uczynili go tylko mocniejszym, lepszym i bardziej efektywnym. Album wszedł na listy od razu na miejscu trzecim i teraz byłem już ponad wszystkie kluby rockowe, ponad kokainę, ponad ten cały mdły współczesny rock; byłem ponad ćpanie, ponad te wszystkie bzdury, ponad dealerów i ich klientów; ponad elastyczną bieliznę, Willy’ego Wonka, mięso, Night Terrors Magazitte, cipę Tiny Potts, a nawet Pierwszy Kościół Baptystów w Jacksonvillc; byłem ponad wszystkich, którzy chcieli mi przeszkodzić i ponad większość muzyków, których kiedyś podziwiałem. Dla niektórych, przewyższałem nawet samego Szatana.