waną skrzypaczka, ale gdy przykładałam się do ćwiczeń, wychodziło mi io całkiem nieźle. Poza tym zawsze lubiłam grać w orkiestrze. Lubiłam poczucie jedności, podobało mi się, że każdy daje coś od siebie i wspólnie tworzymy skumulowany. piękny dźwięk. Tego roku jednak było okropnie. Zarażające wielką kanapkę z jajkiem, szynką i sałatą. Prawdopodobnie ocieka masłem! Gorączkowo usiłowałam w myślach obliczyć kalorie i wychodziły mi setki, tysiące.
- Czemu mi to robisz? - prawie krzyknęłam.
- Bo cię kocham - odpowiedziała mama.
Przy każdym gryzie miałam odruch wymiotny.
Nie zagrałam dobrze na koncercie, co więcej, byłam fatalna. Dwa razy zagrałam F w tonacji D-dur, a przecież wiem od dziecka, że w tej tonacji nie ma F. Ledwie mogłam utrzymać smyczek, cały czas czułam w żołądku tę kanapkę ni-aaui. Czułam się gruba i odrażająca. W poprzednich latach nie przeszkadzała mi atmosfera udawania i przedświątecznej hipokryzji, w końcu chodziło o to. żeby było milo. lecz tego roku najszybciej, jak potrafiłam, spakowałam skrzypce i wyszłam, zanim podano ciastka. Po powrocie do domu powinnam zjeść kolację, ale dziubnęlam tylko trochę. Miałyśmy zapisywać wszystko, co zjadłam i czego nie zjadłam, w notesiku od doktor James, więc pierwszy dzień okazał się
czającej liczby normalnych krzeseł posadzono ich na takich dziadowskich, plastikowych. Orkiestra grała z tyłu. a nad nią zawieszony był ogromny rzeźbiony krzyż (na nim dość abstrakcyjny Jezus, w pełni ubrany i uśmiechnięty). Przywiązywaliśmy do gryfów skrzypiec, altówek albo do fletów kawałki błyszczącej tasiemki, tak by nie zniekształcić dźwięku, ale żeby nas było widać, gdy na scenę wchodził chór.
Royal na chór, orkiestrę i publiczność. Sekcja smyczkowa ciągnęła ostatnie nuty, dęta też dawała ostro, a publiczność zmu-
kratę śpiewali znad grubych od piwa brzuchów, uszminko-wane matki siliły się na wątłe uśmiechy. Zawsze w tym momencie szukałam wzrokiem mojej mamy, bo byłam dumna, że przyszła i siedzi sama, choć wokół niej wszyscy rodzice