Druga przyczyna osobistego stosunku do spraw w książce poruszonych wynika stąd, że jedyny rodzaj archeologii polowej, jaki uprawiałem, to badania ratownicze związane na ogół z prowadzonymi na wielką skalę inwestycjami ziemnymi. Tak się złożyło, że ponad 40 lat temu wypadło mi kierować zespołem, który jako pierwszy w Polsce podjął badania wyprzedzające wielką budowę, badania metodyczne, ale realizowane pod presjąjej harmonogramu, a zarazem z założenia kompletne, a więc nakładające na wykonawców szczególnie poważne zobowiązania. Archeologia polska w ogóle nie była na takie wyzwanie przygotowana. Należało zrewidować cały szereg niekiedy bardzo infantylnych zachowań nazywanych metodyką badań terenowych, ale przede wszystkim pojawiła się potrzeba dokładnego rozpoznania problemu, a w ślad za tym opracowanie sposobów postępowania pozwalających na zracjonalizowanie wysiłku badawczego, to znaczy uzyskania pożądanego efektu przy nakładach możliwych do poniesienia. Otóż proces ten, który w oczywisty sposób wymaga zorganizowanego i zaangażowanego działania znacznej części środowiska zawodowego, do dzisiaj — pomimo coraz to nowych wyzwań — nie jest zakończony. W pierwszej połowie wspomnianego czterdziestolecia było to spowodowane marginalizacją badań ratowniczych w obrębie nauki i w opinii wielu jej luminarzy1; później — dominującym niekiedy nad nauką wpływem pieniądza, co również nie spotkało się ze sprzeciwem opiniotwórczej części środowiska zawodowego.
W pewnym, bardzo niewielkim stopniu czuję się za ten stan rzeczy odpowiedzialny. Publikowałem swego czasu niezbyt liczne, ale z uwagi na poruszane problemy podstawowe dla spraw tu omówionych, prace metodyczne. Niekiedy były to teksty formułowane w trochę prowokujący sposób, w nadziei, że łatwiej wzbudzą zainteresowanie i wywołają dyskusję. Przeszły — przynajmniej w kraju — całkowicie lub prawie całkowicie bez echa. Złożyłem broń, ale — wsłuchując się niekiedy w opinie młodych archeologów i śledząc kierunki rozwoju naszej dziedziny wiedzy — do dzisiaj nie mam pewności, czy nie należało wówczas kontynuować wysiłku.
W książce tej w kilku miejscach powracam do spraw wówczas poruszonych i pozostawionych w zawieszeniu. Niekiedy są to autocytaty wyjęte z moich publikacji wcześniejszych. Zostały umieszczone w książce z dwóch powodów. Po pierwsze, zawierają definicje pojęć niekiedy nowych, wcześniej nieobecnych w języku zawodowym. Rezygnacja z odsyłania czytelnika do innych publikacji i umieszczenie tych definicji bezpośrednio w tekście książki o charakterze leksykonu jest oczywiste. Drugi powód łączy się z katalogiem problemów badawczych i ich omówieniem. Jeżeli są to problemy wcześniej przeze mnie wskazane, ale nie rozwiązane i obecnie nadal aktualne, również znalazły swoje miejsce w leksykonie, tyle tylko że w postaci przetworzonej, ze szczególnym zwróceniem uwagi na lapidarność przekazu i ścisły' związek z pozostałą częścią wykładu. Ich wyłączenie i zastąpienie odsyłaczami byłoby zabiegiem bardzo uszczuplającym zwartość i logikę wywodu.
Niemal wszystkie wskazane w książce problemy mogą być rozwiązane jedynie na drodze zorganizowanego wysiłku zespołów badawczych. Wydaje się, że w obecnym systemie organizacji nauki kręgiem, w którym inicjatywa takiego wysiłku mogłaby być podjęta, jest służba konserwatorska. Jest tak dlatego, że archeologia ratownicza, a więc siłą rzeczy podporządkowana tej służbie, wyznacza obecnie i nader prawdopodobne, że będzie wyznaczać w przyszłości, niemal jedyny efektywny kierunek pozyskiwania kopalnych źródeł poznania najstarszej historii.
WPROWADZENIE
Najważniejszym celem tej książki jest zdaniem autora zaszczepienie u młodego adepta archeologii pewnej — żeby użyć nadużywanych słów — filozofii poznawczej. W dużym stopniu wiąże się to z przeświadczeniem, że badanie pradziejów dzieli się na dwie, blisko powiązane, ale jednak różne części. Pogląd ten nie jest nowy. Wyłonił się i zaczął krystalizować jeszcze w pierwszej połowie ubiegłego wieku na gruncie coraz powszechniejszej kontestacji związków archeologii z historią sztuki (DE LEAT, 1960), ale nie przyjął się powszechnie, a co ważniejsze, nie pociągnął za sobą oczywistych, jak mogłoby się wydawać, konsekwencji. Stanisław Kurnatowski opublikował swego czasu schemat, który powtórzony tu został na rysunku 1.
Na schemacie tym funkcje poznawcze archeologii i prahistorii są przedstawione jako dwie rozdzielone części jednego procesu. Idąc za tym rozróżnieniem, można przyjąć, że archeologia to umiejętność pozyskania, rozpoznania, zabezpieczenia, opisu i usystematyzowania kopalnych źródeł służących poznaniu przeszłości społeczeństw, oraz sposoby doskonalenia tej umiejętności; natomiast prahistoria to dziedzina wiedzy objaśniająca przeszłość w oparciu o owe źródła kopalne, a przynajmniej z ich znaczącym lub, co chyba słuszniejsze, decydującym udziałem2 3.
Podział ten jest ważny z jeszcze jednego powodu. Od lat 60. ubiegłego wieku rozszerza się i zyskuje wielu adeptów (choć ostatnio także kontestatorów) nurt tzw. „nowej archeologii”, lub inaczej, co wydaje się być znacznie mniej pretensjonalnym terminem, archeologii procesualnefi. Jest to postawa, która w badaniach
11
Konieczne jest wyłączenie z tego grona dość licznych osób, które rozumiały istotę problemu, a także szansę, jaką archeologia ratownicza stwarza badaniom nad osadnictwem. Ze szczególną atencją wspominam tu profesorów: Tadeusza Wiślańskiego, Jana Machnika, Waldemara Chmielewskiego i Stanisława Kurnatowskiego.
Rozróżnienie obu dziedzin, chociaż nie do końca zgodne z przedstawionym tu podziałem kompetencji, zostało dokonane przez Witolda Hensla (1971) i znalazło wyraz w tytule jego książki: Archeologia i prahistoria.
Nazwa ta po raz pierwszy jak się wydaje pojawiła się w pracy Willey’a i Philipsa (1958) i była właściwie terminologicznym rozwinięciem gruntującego się w tym czasie postulatu metodologicznego antropologii kultrowej: badania społeczeństw jako układów złożonych, będących w toku nieustannych zmian i wzajemnie — również w sposób