MODERNIZACJA REFLEKSYJNA
' pozwolę sobie wskazać na kilka relacji między tradycją a quasi-tradycyjnymi cechami społeczeństwa posttradycyjnego. Mam nadzieję, że czytelnik pogodzi się z tym, że w tym dość pobieżnym wyjaśnię* niu pominę wiele spraw, które należałoby poruszyć w innym kontekście - zwłaszcza gdybyśmy chcieli dokonać bezpośredniego porównania z niektórymi tezami postmodernizmu.
Rozpad wspólnot lokalnych osiągnął dziś w rozwiniętych społeczeństwach apogeum. Małe tradycje, które przetrwały wcześniejsze fazy rozwoju społeczeństwa nowoczesnego (albo zostały wtedy stworzone), w coraz większym stopniu ulegają siłom kulturowego wymywania. Podział na wielkie i małe tradycje, w niektórych cywilizacjach przed nowoczesnych istniejący przez tysiąclecia, dziś niemal zupełnie zniknął. Różnice między „kulturami wysoką i niską” istnieją, rzecz jasna, nadal i wiążą się z utrzymywaniem pewnego klasycyzmu w pierwszej w porównaniu z drugą, ma to jednak jedynie minimalny związek z tradycją, tak jak ją zdefiniowałem wcześniej.
Zanik wspólnot lokalnych w dawnej postaci nic odpowiada zanikowi lokalnego życia i lokalnych praktyk, coraz większym przekształceniom ulega jednak miejsce, w którym się one dokonują, co ma związek z wpływem czynników zewnętrznych na arenę lokalną. Stąd też istniejące wciąż zwyczaje lokalne często nabierają nowego znaczenia. Stają się albo reliktami, albo nawykami.
Nawyki mogą być czysto jednostkowymi formami rutynizacji. Na przykład wiele „wyborów” (wymienionych na s. 102) prawdopodobnie będzie kwestią nawyku, przybierając postać rutynowo wykonywanych czynności, do pewnego stopnia wiążących, ale wyłącznie za sprawą regularnego powtarzania. Nie wolno lekceważyć psychologicznego znaczenia tego rodzaju rutynowych czynności. Mają one podstawowe znaczenie dla poczucia ontologicznego bezpieczeństwa, ponieważ dostarczają strukturującego medium zapewniającego ciągłość życia w różnych kontekstach działania. W porządku posttra-dycyjnym nawyki nieustannie zderzają się z informacjami pochodzącymi z systemów abstrakcyjnych, z którymi często kolidują. Dana osoba może na przykład stanowczo trzymać się pewnego rodzaju diety, mimo że potępia ją wielu lekarzy. W innym wypadku zostanie
Życiu w sijołoc/urtstwle _posttradycyinym
jednak skutecznie zmuszona do zmiany nawyku, jak to miało miejsce w przypadku tacki do lodu, kiedy dochodzi do zmiany procesu produkcji lub projektu.
Wiele jednostkowych nawyków przekształca się faktycznie w nawyki zbiorowe wskutek utowarowienia lub uogólniającego wpływu rcfleksyjności instytucjonalnej. Lokalne zwyczaje powinno się raczej nazywać zbiorowymi nawykami, kiedy funkcjonują jedynie w obrębie wspólnoty; z kolei pozostałości bardziej tradycyjnych praktyk prawdopodobnie zdegenerują się do postaci eksponatów w tzw. żywym muzeum. Nawyki, niezależnie od tego, czy związane z jednostkowymi, czy ze społecznymi zwyczajami, utraciły jakąkolwiek więź z prawdą formuliczną tradycji. Na ich kruchość wskazuje nieostra granica oddzielająca je od zachowań o charakterze kompulsyw-nym; towarzyszący im przymus może zdegenerować się do poziomu kompulsywnego rytuału, a w szczególnych przypadkach do obsesyjnych neuroz, które jako jeden z pierwszych opisał i starał się wyjaśnić Freud.
Artefakty niegdyś związane zarówno z wielkimi, jak i małymi tradycjami, w porządku posttradycyjnym stają się najczęściej reliktami, choć znaczenie słowa „relikt” należy rozszerzyć, aby obejmowało nie tylko obiekty fizyczne. Relikty, w przyjętym przeze mnie rozumieniu, to wszystkie eksponaty żywego muzeum. Nie są one wyłącznie obiektami lub praktykami istniejącymi jako pozostałość po tradycjach, które osłabły lub uległy zapomnieniu; niosą w sobie znaczenie jako przykłady przeszłości, która uległa transcendencji. Za przykład niech posłuży molo w Wigan. Książka Georgc’a Orwella Droga na molo w Wigan, opublikowana po raz pierwszy w 1937 roku, opisuje Wigan jako zdegradowany obszar, świadectwo zgubnych skutków uprzemysłowienia. Droga na molo w Wigan była osobistą podróżą, ale przedstawiała również upadek cywilizacji nowoczesności. Zjadliwość, z jaką Orwell opisał miasto, niezwykle oburzyła jego mieszkańców.
Kiedy Orwell dotarł do Wigan, spotkał go zawód, okazało się bowiem, że tamtejsze molo już nic istnieje. Samo molo nic było w ogóle prawdziwym pomostem i nie znajdowało się nad morzem.