w
po okolicy, ale wieczorem wrócą znowu i wtedy zacznie się tu w salonie zabawa taneczna. Tak jest, do kroćset piorunów, nie zmrużymy oka...
— Miłe urozmaicenie — rzekł Tonio Kroger.
Dłuższy czas nic nie mówiono. Gospodyni układała swe czerwone palce, handlarz ryb dmuchał przez prawą dziurkę od nosa, by zdobyć trochę powietrza. Amerykanie zaś z kwaśną miną popijali gorącą wodę.
Wtedy stało się: Janek Hansen i Ingeborga Holm przeszli przez salę.
Tonio Kroger, czując rozkoszne znużenie po kąpieli i szybkiej przechadzce, siedział wygodnie w fotelu i jadł wędzonego łososia na grzance; siedział twarzą do werandy i morza. Nagle otworzyły się drzwi i dłoń w dłoni weszła owa para, z wolna, bez pośpiechu. Ingeborga, jasnowłosa Inga, miała na sobie jasną suknię, jak zwykle na lekcjach tańca pana Knaaka. Lekka sukienka w kwiatki sięgała jej tylko do kostek, na ramionach widniał szeroki, biały kołnierz tiulowy z ostrym wycięciem, obnażającym miękką, giętką szyję. Na jedno z ramion opadała wstążka od kapelusza. Być może, że była trochę wyższa niż dawniej, i cudowny warkocz otaczał teraz jej głowę, ale Janek Hansen był taki sam jak zawsze. Miał na sobie kurtkę marynarską ze złotymi guzikami, z szerokim, niebieskim kołnierzem na ramionach i plecach; czapkę marynarską z krótkimi wstążkami trzymał w opuszczonej ręce, machając nią beztrosko. Ingeborga odwracała na bok wąsko skrojone oczy, może onieśmielona przez towarzystwo przy stole, które się na nią gapiło. Ale Janek Hansen zwracał wszystkim na przekór głowę w stronę stołu i patrzył na nich po kolei stalowoniebieskimi oczyma w sposób wyzywający, poniekąd pogardliwy; wypuścił nawet rękę Ingeborgi i machał czapką jeszcze gwałtowniej, aby pokazać, co to z niego za zuch. Tak szli na tle błękitniejącego morza mimo Tonią i przemierzywszy salę w całej jej długości zniknęli w przeciwnych drzwiach pokoju, gdzie stał fortepian.
Stało się to o wpół do dwunastej przed południem i kiedy kuracjusze siedzieli jeszcze przy śniadaniu, towarzystwo z przyległego pokoju i werandy opuściło bocznym wyjściem hotel, nie wchodząc do jadalni. Słychać było, jak na dworze wśród żartów i śmiechów siadano do powozów i jak jeden pojazd za drugim skrzypiąc ruszał z miejsca i odjeżdżał gościńcem.
— Więc oni wrócą? — spytał Tonio Kroger...
— Tak jest — rzekł handlarz ryb. — Niech Bóg nas strzeże. Zamówili muzykę, trzeba panu wiedzieć; a ja śpię tutaj nad salą.
— Miłe urozmaicenie — powtórzył Tonio Kroger.
Spędził ten dzień jak inne, na plaży, w lesie, z książką na kolanach, i mrugał do słońca. Przeżywał tylko jedną myśl: że tamci wrócą i będą tańczyli w sali, jak zapowiedział handlarz ryb; i nie robił nic, tylko się cieszył tą trwożną i słodką radością, jakiej nie zaznał w ciągu tych długich, martwych lat. Dziwnym skojarzeniem wyobrażeń przypomniał sobie też przelotnie dalekiego znajomego, Adalberta, nowelistę, który wiedział, czego chce, i udał si^ Uo Kawiarni, aby ujść radości wiosennej. I wzruszył na myśl o nim ramionami...
Obiad spożyto wcześniej, kolację SłtOńCZOnO TÓW-nież prędzej niż zwykle, W pokoju Z fortepianem, gdyż w sali trwały już przygotowania do balu, i to w bardzo uroczysty sposób. Kiedy Się już ściemniło i Tonio Kroger siedział W Swym pOkójU, ZłlÓW Obudziło się życie na gościńcu i W domu. Wycieczkowicze wracali; ba, z HelsiongÓr przyjechało jeszcze kilku
r 59
98