Pozbierałam sobie jej listy, fotografie i pochowałam do tej szkatułeczki, co miałam od niej.
Ja tak myślę, że za jakie dwa tygodnie to Uńci będzie u niej. Podoba mu się, bo tu tyle słońca w mieszkaniu, że aż oślepia. I łazienka bardzo wspaniała jest.
Już sobie kazała zrobić lila szlafrok na jego cześć i powitanie. Tylko że będzie bardzo po tej chorobie mizerna. Taka jestem poraniona wizykatoriami, że się ruszyć mi trudno. W nocy mam jeszcze 38 do 39, a w dzień od razu 36,4. Tak co dzień.
Kończę już, bo mi ciężko pisać. Całe rano, mimo osłabienia, pisałam. Potem czytam. I tak dla odmiany ciągle. Czasem się bawię z moim psem, bardzo ładnym białym szpicem. Jest taki jak Drabik we Władypolu, tylko cały biały, ale strasznie rozpieszczony, tylko kamy.
Najlepiej telegrafuj do firmy z zapłaconą odpowiedzią. Na telegram odpowiada się zawsze, podczas gdy z listem się zwleka.
Całuję Cię po tysiąc razy i tulę Ciebie do siebie, a siebie do Ciebie! Boże! co ja bym teraz dała za trochę sił, zdrowia, dobrych płuc do swobodnego oddechu.
Dużo się przyczyniło to, że się tak zmartwiłam Twoim listem w przeszłym tygodniu. Byłam chora po anginie, ale już chodziłam. Nagle to przyszło. A ja, pamiętasz, zawsze choruję na płuca, gdy mam jakie zmartwienie. No — i padłam. Byle się wygrzebać.
Twoja
Żona
Psa nie dostałam, ale kupiłam od maszynisty w teatrze, żebyś wiedział.
Był Kruszyński. Jest ze mnie niezadowolony. Znajduje, że się nie poprawia. Zmienił recepty. Boże! Boże! Jak ja się tego boję. W nocy najgorzej.
DO STANISŁAWA JANOWSKIEGO
[Lwów, 30 III 1905], czwartek
Moje drogie i ukochane Tasiuchny!
Jego list dostała we środę i bardzo mu za niego dziękuję. Ona nie wstaje, bo jeszcze nie ma o tym gadania. Ciągle ją boli i tchu jej brak. Kaszle i ma gorączkę i straszne poty. Ale to trudno. Kruszyński opowiada, że to przejdzie. Dużo mi zaszkodziły oblewania zimną wodą, które mi robiono przeciw moim atakom nerwowym. Lecz ci specjaliści, to kiedy zajmują się nerwami, to nic ich stan płuc nie obchodzi, a ja mam płuca od dawna bardzo w ogromnie nędznym stanie (włóknistym). No i ubrali mnie. Ale ja myślę, że z tego wyjdę.
Nie chcę jechać ani do Gries, ani do Merano. Nie pojadę!!! żeby mnie na tragach mieli zanieść. Doczekam czerwca i pojadę zaraz 1 czerwca do Szczawnicy. Tam będę czekać na Ciebie.
Bogdańska dziś przyjechała. Bardzo poczciwie ofiarowuje nam Kuliczków, gdzie jest wszystko, i meble, i naczynia, i materace, ale ja myślę, że tam jest malaria, co ona sama przyznaje, i że to byłoby i dla mnie, i dla Ciebie zabójcze. Więc już niech będzie Szczawnica i tej myśli się trzymajmy oboje, bo przecież trzeba się podleczyć, ażeby nie chorować ciągle, bo to obrzydliwe.
To bardzo ładnie, że Uńcio nie pali, to się chwali, bo to straszna trucizna taka nikotyna. Ona go prosi, żeby wytrwał! Jeśli wytrwał miesiąc, to wytrwa i dalej.
Pokończ tam, co masz do roboty, a ja tymczasem wyzdrowieję. A tak — co by to było? Ani się przywitać, ani ucałować jak należy. Ogromnie się z tego cieszę i gdyby choć trochę zdrowia!!!
Ten Tyszkiewicz, którego znam z Kaltenleutgeben, to właśnie Benedykt. Bardzo miły, wysoce inteligentny. Sam mi się przedstawił i nieraz godzinami w parku rozmawialiśmy o literaturze i innych rzeczach. To niezwykle prosty
171