i wierzby, wyłonił się z istnieniowych rojeń poety. Nikt w tym pochodzie nie wie, dokąd idzie i idzie, ale to beznadziejne krążenie wydaje się jedynym sensownym zajęciem istnieniowych istot. Nikt tego marszu nie przerywa nawet nocą. Dlatego przodownik tego chóru otrzymał drugie zaszczytne imię: Nocnego Wędrowca.
Całe to pstre ogrodowe towarzystwo wytrwale szuka Boga, ponieważ chce nadać jakiś sens swojemu ba-łaganiarskiemu krążeniu. Chce też zadać Mu kilka pytań, zapewne z gatunku tych, na które - jak wiemy z ostatniego tomu Julii Hartwig- nie ma odpowiedzi. Toteż tchórzliwy człowiek zapytania te powierzył Ko-tu Żółtemu i jego wysłał na zwiady. Jest ryży, więc zapewne złośliwy. Jak znajdzie Boga, na pewno wprawi go w zakłopotanie. Obecność Boga w ogrodzie jest zresztą problematyczna, a status niejasny. W raju wszystko było oczywiste. Jako Stwórca, Bóg był tam niekwestionowanym wszechwładnym Panem. Ogród w Edenie był ulubionym miejscem Jego przechadzek, zwłaszcza „w porze, kiedy był powiew wiatru”, a jak chciał Jakub Wujek, „na wiatrku z południa” (Rdz 3, 8). Tu jest inaczej. Poeta, co prawda, bardzo liczy na to, że w końcu Bóg zabłąka się między derenie i bluszcze. Może wejdzie nocą, „po kryjomu powie nam i żabom coś ważnego” i „wytłumaczy nam swe nieistnienie” w ogrodzie istnienia. W końcu gdzieś przecież musi mieszkać, tylko nie wiemy, czy blisko, czy daleko. Nie wiemy też, która to ogrodowa ścieżka do Niego prowadzi. W pustce kosmosu, wśród miliardów galaktyk, dostrzegł Go podobno Albert Einstein, ale z opowieści poety wynika, że nawet on Go tam nie spotkał.
Pewne jest jednak, że „bóg gdzieś jest, ale wielka chmura go zasłania”. Co prawda, wydaje się, że pewnego razu, w połowie sierpnia, zjawił się w istnienio-wym ogrodzie, aby pochować w dziurze ziemi martwe jeże z rozprutymi brzuchami i asystować przy agonii pożółkłego młodego brzeźniaka. Wystąpił wtedy jako Pan Zastępów. A więc jako Sabaoth, które to święte imię oznacza w Piśmie Pana Wojsk Niebiańskich aniołów, jak chcą bibliści katoliccy, albo Pana Wojowników zgromadzonych na Wysokościach, jak chcą teologowie protestanccy. Ale w ogrodzie Rymkiewicza jest to już tylko Pan brzeźniaków, jeży, kotów, sosenek i brzóz. Więc może był to po prostu Czas?
Wizja powszechnego umierania nie przybrała u Rymkiewicza ponurych barw. Za istnienie płaci się unicestwianiem i jest to umowa przyzwoita i sprawiedliwa. To, co zaistniało, musi cierpieć i umrzeć. Compe-sce clamorem ac sepulcri. „Zabroń uderzać w lamenty” - stwierdzał po prostu Horacy. Wystarczy ci las melancholii. Kiedy służba śmierci niesie do kaplicy szpadle i powrozy, wszystko, co nadal żyje, jeszcze żyje, niech zacznie pieśń o unicestwieniu: dokonało się. Zamilcz. Ale nie rozpaczaj.
WĘDRUJ - A RESZTA JAKOŚ SAMA SIĘ UŁOŻY
Bierz przykład z kotów, które w końcu głębiej pojęły fenomen osobności. Chociaż nie stworzyły sfory, to jednak się zbiegły i zgodnie szły za trumną na swoim niewidzialnym pogrzebie. Dwa z nich, kot Utopiony w Wor-
73