Żadna z nas nie odezwała się przez całą drogę do domu. Ale za nim weszłyśmy do środka, córka wymamrotała:
— Przepraszam.
Nie były to wielkie przeprosiny, ale jednak ucieszyłam sti z nich. Cieszyłam się również, że nie powiedziałam niczego, za o sama musiałabym ją przepraszać.
Nie wiem, czy moja relacja z synem poprawiła się, ale sądzę, żi robię jakieś postępy w sprawie jego przyjaciół. To trzynastoletn bliźniacy, Nick i Justin, obaj bardzo bystrzy, ale nie do opanowa nia. Palą papierosy (a podejrzewam, że i coś więcej), robią sobii przejażdżki autostopem, a gdy kiedyś mieli szlaban, uciekli prze; okno w swoim pokoju i pojechali do centrum handlowego.
Mojemu synowi pochlebia, że się nim zainteresowali, ale mni( to martwi. Jestem pewna, że syn jeździ z nimi autostopem, minw że temu zaprzecza. Gdyby to ode mnie zależało, zabroniłabym mu spotykać się z tymi chłopakami po szkole. Ale mój mąż twier dzi, że to tylko pogorszy sprawę, bo syn i tak znajdzie sposób, żeby się z nimi spotkać, a nas będzie okłamywał.
Przez ostatni miesiąc przyjęliśmy więc strategię zaprasza’ nia bliźniaków na obiad w każdą sobotę. Sądzimy, że kiedy s<| w domu, mamy oko na całą trójkę i możemy ich podwieźć tam, gdzie będą chcieli. Przynajmniej tego jednego wieczoru mann pewność, że nie stoją gdzieś na rogu z uniesionymi kciukami, czekając, aż ktoś nieznajomy weźmie ich do samochodu.
W każdym razie chcę powiedzieć tyle, że aż do tej pory nie udało nam się nawiązać rozmowy z żadnym z bliźniaków. Jednak po ostatnich zajęciach naprawdę zrobiliśmy postępy.
Bliźniacy wieszali psy na nauczycielu przedmiotów ścisłych i nazwali go głupim dupkiem. Normalnie wzięlibyśmy w obronę nauczyciela. Ale nie tym razem. Tym razem spróbowaliśmy potwierdzić uczucia chłopców wobec nauczyciela. Mój mąż powiedział:
— Widzę, że naprawdę nie lubicie tego nauczyciela.
A wtedy oni mówili dalej:
— Jest taki nudny. 1 ciągle na nas krzyczy bez powodu. A jak cię wyrwie do tablicy i nie znasz odpowiedzi, to miesza cię z błotem przy całej klasie.
i 'Wiedziałam:
Nlrk, założę się, że gdybyście obaj z Justinem byli nauczy-i. 1,'inl, to nie krzyczelibyście na dzieciaki ani nie poniżali ich za i nie znają odpowiedzi.
>1 m| odparli niemal jednocześnie:
No pewnie. i< i) mąż dodał:
I żaden z was nie byłby nudziarzem. Dzieciaki miałyby « -.ł-ie. gdybyście byli ich nauczycielami.
.po|rzeli na siebie i roześmiali się. Mój syn siedział z rozdzia-i..in| buzią. Nie mógł uwierzyć, że jego „superowscy” koledzy i.iwmlzą konwersację z „niesuperowskimi” rodzicami.
i u aj wieczorem razem ze Stacey przeglądałyśmy album ze i oyini zdjęciami. Wskazałam na zdjęcie przedstawiające córkę im rowerku, kiedy miała jakieś sześć lat, i powiedziałam:
Zobacz, jaka byłaś śliczna!
Tak — stwierdziła — wtedy byłam.
Co znaczy „wtedy”? — zapytałam, stacey odparła:
Teraz nie wyglądam tak dobrze.
Nie bądź niemądra — powiedziałam. — Dobrze wyglądasz.
Nie, wcale nie. Jestem obleśna. Mam za krótkie włosy, za u i i Ir cycki i za wielki tyłek.
Zawsze mnie boli, kiedy tak o sobie mówi. Przypomina mi to a litsną niepewność, kiedy byłam w jej wieku. Moja matka zawsze |ili‘szyła z radami, w jaki sposób powinnam coś ulepszyć: „Nie i iib się... Wyprostuj ramiona... Zrób coś z włosami... Zrób sobie l< liki makijaż. Wyglądasz jak półtora nieszczęścia!”
Kiedy wczoraj Stacey zaczęła analizować swój wygląd, w pierw-i/ym odruchu chciałam ją pocieszyć:
- Twoja pupa jest zupełnie w porządku, włosy urosną, piersi leź. A jeśli nie, to zawsze możesz nosić stanik z wkładkami.
Właśnie w taki sposób zawsze do niej mówiłam. Ale tym razem luimyślałam: Okay, powiem o jej uczuciach. Objęłam ją i powiedziałam:
— Zdaje się, że nie jesteś zadowolona ze swojego wyglą-
39