pokazaś tym krakowskim drabom, kim jesteś? W Krakowie Ci było źle, w Dąbrowie źle. W Zakop[anem] źle, więc może w Warszawie będzie jako tako. Tam ludzie się wybijają, idą, zarabiają, a Ty już na wstępie popadasz w dawne historie. Czym Cię natchnę? czym do Ciebie przemówię? czym w Tobie wzbudzę tego artystę, który tworzył takie dzieła, jak owego Chrystusa na krzyżu, jak Las, jak portrety Bronki [Kychter-Janowskiej], swój i ten zimowy krajobraz, co go w Warszawie kupili. To główny cel i ogień, i treść Twego życia, a nie czepianie się nie istniejącego znaczenia w słowach niewinnych, odnoszących się najczyściej i najuczciwiej do dzieła, do twórczości, nie do cielesnego zbliżenia!
Ileż ja mam innego poczucia obowiązku względem mego talentu i mej twórczości niż Ty! Ja to stawiam na pierwszym planie i jeżeli piszę: „mam teraz spokój”, to odnoszę to do mej możności wnikania w ciszy w siebie i wydobywania ze siebie tego, co jest jeszcze we mnie zdatnego do przelania w „dzieło” — i tym się cieszę, bo to mi daje możność niedozwolenia wyprzedzenia się innym. Nie przypuszczałam jednak nigdy, że ja będę musiała z Tobą walczyć tak o ten spokój i że każdą chwilę rozjaśnienia swej myśli opłacać będę musiała drobiazgową awanturą o płaskie szczegóły życiowe. Podnieś się! opamiętaj! wierz mi, gdy Ci przysięgam, że jako żona nie zbłądziłam i nie zbłądzę w niczym, lecz nie dręcz mnie w mej twórczości i sam bądź wielkim, bądź wyższym, bądź artystą.
Całuję Cię z całego serca i z całej duszy i proszę Cię, miej myśl czystą i jasną.
Twoja
Lunia
Proszę Cię, kup sobie Maeterlincka Skarb cichych — książkę — i czytaj ją. Tam znajdziesz nieprzebrane myśli, które Cię dziwnie uspokoją.
»
DO STANISŁAWA JANOWSKIEGO
[Zakopane, 11 XII 1903)
Kochany Stasiu!
Ja także napisałam do Ciebie duży list, który podarłam. Ponieważ jestem chora i cała rozbita, więc wolę nie denerwować się i nie odbierać sobie ostatka sił, a zajmować się pracą. Mam dużo zobowiązań, długów (w Luwrze lwowskim, u Szenkierowej, u Leistena, u Frani [krawcowej)) i na to wszystko muszę pracować, aby popłacić, bo nikt mi n i c nie daruje. Z Chr[amcem) ugodziłam się 60 guld, za Ciebie zapłaciłam 10,50. Ale usługa, pranie, lekarstwa, świece, ubranie itd. — to przecież wyniesie trochę pieniędzy. Na to wszystko muszę zapracować, a tu pióro z rąk leci i pot czoło okrywa. Jeszcze Twoje bziki dopełniają miary. Zechciej to jedno zrozumieć. Ja straciłam już to, co stanowi w kobiecie — kobietę. Wrażenie operacji dopełniło reszty. Skoro kobieta traci możność zostania matką, zanika w niej potrzeba ściślejszego stosunku, słowem, nie jest żoną. W tym stadium jestem ja obecnie. Wszystkie awantury miłosne dla mnie nie istnieją i nie robią na mnie wrażenia. Ażeby mnie do siebie zniechęcić, wystarczy widzieć we mnie kobietę. Zdaje mi się, że jestem już starą, że przekroczyłam wiek nakreślony dla odczuwania miłosnych wrażeń. To już bardzo naturalne, bo z chwilą, gdy kobieta nie jest zdolną do zapłodnienia, nie szuka zupełnie tego rodzaju emocji. Przeciwnie, ucieka, chroni się ze wstrętem i pragnie spokoju. Dlatego te wszystkie Twoje awantury nie robią na mnie żadnego wrażenia, bo ja odczuć je nie mogę. To trudno! Wiek ma swoje prawa. Dziś mi pozostała jedyna mania, jedyna chęć: praca! Oto mój cel i moje marzenie.
Piszę dnie całe. Chcę stanąć na tym stanowisku, z którego mnie Wyspiań[ski), Żeromski i Przybyszewski zepchnęli. Ambicję mam straszną i chcę spokoju koniecznego do pracy. Każden, kto mi w tym przeszkadza lub chce
127