NIEZNANY ŚWIAT © 59
NIEZNANY ŚWIAT © 59
Bardzo dziękuję za wyjaśnienie w sprawie apelu na temat Wylatowa. Kamień spadł mi z serca. Denerwowałam się i nie byłam pewna, jak tłumaczyć Państwa milczenie. Zakładałam, że gdyby ktoś się zgłosił, będą go Państwo sprawdzać i może właśnie dlatego sprawa się przeciąga, a na razie nic nie wiadomo. Nie pomyślałam jednak o sprawdzeniu na stronie Wylatowa. (...)
Co do mnie, obstawiałam tak: jeśli piktogramów nie zrobiło wojsko (czego sprawdzić nie sposób), to wykonał je ktoś lokalny (albo z nim związany), bo inaczej trudno byłoby mu przedrzeć się przez wszystkie zapory tak dokładnego monitoringu terenu. Dla podobnych twórców „premia” redakcji stanowiłaby niemałą gratkę (dla mnie też!). Ów autor, widząc modyfikację zainteresowania fenomenem, rozumowałby zapewne w następujący sposób: moja działalność nie ma już perspektyw, lepiej się ujawnię, zgarnę kasę i zyskam przy tym sławę (a przy okazji następną kasę), napiszę książkę, nakręcą coś o mnie (ach, te tokszoM). Słowem, jeśli byłby nim człowiek - ujawniłby się.
Tak myślałam w lipcu i czekałam (nieraz zresztą bliska wysłania do redakcji maila z pytaniem), ale nie chciałam zawracać Państwu głowy swoim niepokojem.
Teraz coś już wiemy. Zrobiliśmy niezły krok do przodu. Pytań, rzecz jasna, wcale nie jest mniej. Myślę, że Wasz apel okazał się sprawnym narzędziem badania fenomenu. dał konkretne rezultaty. Pokazał również zasadność użycia wobec niego instrumentów zarówno naukowych, jak psychologicznych. Czy to nie znaczy, że mamy do czynienia z czymś, co naprawdę głęboko stara się dotknąć naszej kultury? Że możemy się z tym mierzyć (czy z nim grać) tylko całą naszą naturą, albo wcale? Instrumentem pomiarowym, różdżką, psychologią wyobraźnią? Drżeniem przed obcością? Drżeniem, że obcość w gruncie rzeczy zwinięta jest w ciemny kłębek w głębi nas, a kiedy nas opuszcza, staje się na przykład wielokątem doskonałym jak profil kryształu lub komórka ociekającego miodem plastra?
Kręgi od innych zjawisk związanych z rzeczywistym lub domniemanym kontaktem różnią się zdecydowanie estetycznym wyrazem. Przy czym nie jest to po prostu ładna forma bardziej lub mniej przypadkowo opakowująca treść, tylko sama treść. Jeszcze nikt tak jednoznacznie nie pokazał, czym dla człowieka, jego związku z czasoprzestrzenią oraz równowagi psychicznej w ziemskim środowisku okazuje się matematyka, liczba, którą wszystko można opisać, a która jest w stanie przybrać widzialny kształt geometrii (czy słyszalny - muzyki).
Piktogramy dotykają istoty rozumienia i opisu rzeczywistości przez człowieka, na wysokim poziomie unifikacji pokazują zaś, że między nauką a sztuką nie ma najmniejszej szczeliny, że podzieliliśmy to, nie wiadomo po co. Kiedyś równanie, które opisuje wszystko, okaże się pewnie przekładalne na porażająco piękną geometrię. Czy wyobrażają Państwo sobie, co stanie się, gdy przełożymy te liczby na drgania strun i jak zabrzmi taki akord?
Gratuluję pomysłu, odważnej decyzji. Cieszę się z. tego, choćby cząstkowego, rezultatu. Mogliśmy mieć o jednego oszusta więcej, a nie mamy.
Małgorzata Szafrańska Marszowa
Jestem dziennikarzem specjalizującym się w reportażu społecznym. Od
wielu lat zajmuję się szeroko pojętą problematyką tybetańską publikuję artykuły związane z kulturą i filozofią Tybetu. Współpracuję z dyrektorem Instytutu Lig-mincza w Stanach Zjednoczonych oraz lamą i uczonym, Tenzinem Wangyalem Rinpocze.
Wybieram się w podróż do Indii i - być może - do Nepalu, aby zbadać problematykę uchodźców z Tybetu, napisać o tych sprawach cykl artykułów, a także książkę.
Mam zamiar na pewien czas zamieszkać w ośrodku dla uchodźców w Dolandżi, wiosce tybetańskiej położonej wokół klasztoru Menri. który jest tam ważnym ośrodkiem kultury (posiada dużą, starą, bezcenną bibliotekę), wejść w środowisko zarówno lamów, jak prostych ludzi, przyjrzeć się dokładnie ich codziennemu życiu, poznać sposób patrzenia na świat, ich mentalność i zrozumieć, na czym polega tajemnica -ten niezwykły fenomen, który pozwala im od tylu lat w najtrudniejszych warunkach, bez przynależności państwowej i ojczyzny, prawie bez pieniędzy, na łasce innego kraju, w niepewności własnego losu i bez żadnej nadziei, mimo wszystko trwać z godnością, bez nienawiści czy żalu. a jeszcze w dodatku nieść innym narodom pokojowe przesłanie, to, które cechuje samego Dalajlamę.
Ciekawe byłoby przyjrzenie się, jak zwyczajni ludzie realizują je w praktyce i na co dzień. Może tym, co ich podtrzymuje, są wartości uniwersalne, zrozumiałe dla całego świata, a przede wszystkim dla Polaków, którzy sami znajdowali się kiedyś w podobnej sytuacji?
Treścią książki byłoby ukazanie prawdziwego wizerunku Tybetu zachowanego w żywych ludziach, a jej sensem poszukanie wartości wspólnych, które zamiast dzielić - łączą narody, rasy i kultury, po naszej zaś, bogatszej, zachodniej stronie świata ulegają po trosze zapomnieniu.
Chciałabym, aby jednocześnie była to opowieść o ginącej, prastarej kulturze tybetańskiej. która, chociaż ocalona i przeniesiona do tych małych enklaw w Indiach i Nepalu, pomimo starań podlega teraz naturalnej korozji i razem z odchodzącym pokoleniem, które przyniosło ją z Tybetu, może zaginąć. Warto byłoby to utrwalić w książce, na zdjęciach, taśmach i w każdej dostępnej formie pokazać na Zachodzie. Wprawdzie powstaje na ten temat wiele cennych opracowań, ale adresowanych do badaczy kultur lub miłośników buddyzmu - zatem stosunkowo wąskiego odbiorcy. Mnie chodzi o książkę odmienną - reporterską, przeznaczoną dla szerokiego czytelnika, atrakcyjną literacko, sięgającą głęboko, ale lekkim piórem. Mogłaby się ona stać ciekawa także dlatego, że zapowiedziana w grudniu wizyta w Polsce Dalajlamy znów ożywi zainteresowanie tematyką tybetańską.
Mocną stroną pomysłu jest mój bliski kontakt z lamami tradycji bon w Menri oraz to, że mogę się spodziewać ich życzliwej pomocy w dotarciu tam, gdzie nie będzie miał dostępu inny dziennikarz.
Opat tego klasztoru. Jego Świątobliwość Lungtok Tenpi Njima to człowiek wielkiego umysłu, niezmiernie otwarty. Był zresztą z wizytą w Polsce dwa lata temu na Uniwersytecie Warszawskim prowadził panel dyskusyjny o współczuciu we współczesnym świecie. Spotkał się wtedy z polskimi uczonymi i psychologami. Od wielu lat serdecznie przyjaźni się z opatem benedyktynów w Anglii; nie tylko on, ale również jego uczniowie - lamowie, pozawierali tam, jak mówią, braterstwa serca. Ciekawie byłoby zrobić na ten temat materiał. Może warto zainteresować tym telewizję katolicką? W 2008 roku, w listopadzie przypadły osiemdziesiąte urodziny opata. Dla Tybetańczykósv była to wielka uroczystość, warta obejrzenia, a także sfilmowania ze względu na jej unikalną obrzędowość.
Obok książki (a może jako jej dalszą część) planuję napisanie cyklu artykułów o sztuce tybetańskiej, ginących obyczajach, sprawach tamtejszych kobiet żyjących w bardzo trudnych warunkach, o sytuacji dzieci tybetańskich - oddawanych do sierocińców. ponieważ rodzice nie są w stanie zapewnić im najskromniejszego choćby wykształcenia. O uciekinierach z okupowanego Tybetu, którzy wciąż przedostają się do Indii i Nepalu przez granicę. O takiej ucieczce opowiadał mi niedawnojeden z ocalonych w ten sposób lamów. Są to rzeczy, które nie mieszczą się w głowie ludziom Zachodu, nawet tym, którzy uważają się za pokrzywdzonych i biednych. Może warto opowiedzieć o tym aspekcie ludzkich dziejów właśnie Polakom?
W celu realizacji tego planu potrzebuję wielorakiej pomocy ze strony wszystkich, którzy mogą jej udzielić. Nie ukrywam, iż także finansowego udziału w wyprawie. Jestem zwykłym dziennikarzem, nie posiadam zasobów, jakie miała do dyspozycji odkrywająca Tybet w ubiegłym stuleciu Aleksandra David-.Neal. Będę zresztą wdzięczna za każdą inną pomoc: radę, kontakt z zainteresowanymi ludźmi, instytucjami. a nawet za dobre myśli o tej sprawie (a może zwłaszcza za nie).
Na razie mam pewność co do patronatu medialnego nad książką ze strony Muzeum Azji i Pacyfiku oraz Nieznanego Świata.
Zofia Szlachta Kraków
Dła ułatwienia kontaktu podaję numer telefonu: 0-600 652-800
str. 60 i'