- Jasne - odrzekł generał. - Ale do rzeczy.
- Jeśli nawiąże pan kontakt - referent zwrócił się do mnie - niech się pan postara przekonać go... - W przedpokoju brutalnie trzasnęły drzwi - by zostawił nas w spokoju - wymam-
- Przeciąg - powiedziałem.
- U nas w Rosji od przeciągów może zacząć się wszystko, nawet wojna domowa - referent wysłowił swoje obawy.
- Dlaczego to mam być ja? - zapytałem generała.
- Coś tam pan pisał o jutrzence nowego objawienia - zaczerwienił się.
- Istnieje interferencja - dodał referent.
- Dobra, idziemy - Pał Pałycz podniósł się z tapczanu. -Sasza - kiwnął do referenta - dowodzisz nim.
- Zaczekajcie! Czy przypadkiem nie jesteście idiotami? -zainteresowałem się.
Tymczasem Sasza okazał się wcale nie idiotą. Był z tych, którzy wypróbowali setki form życia w ostrych rosyjskich latach dziewięćdziesiątych. Odczuł świst i prędkość czasu rosyjskiego, gdy godzina była rokiem, jak nigdy przed, ani najprawdopodobniej potem. Należał do tych, którzy zrozumieli sens energii, przefastrygował pasywną mentalność.
W latach 90. mało kto w Rosji żył - prawie wszyscy płakali. Z różnych powodów. Płakali z radości - otrzymali wolność. Płakali okradzeni. Płakali ostrzelani. Prawie wszyscy z przestrachem rozglądali się, trzymając za kieszeń, nie włączając się do gry, szperając po poboczach. Nadziana pieniędzmi Moskwa wydawała się tym „prawie wszystkim” najbiedniejszym, upadłym miastem świata.
Pieniądze walały się po bulwarach i placach, wlatywały z wiatrem do bram, krążyły po klatkach schodowych. Można było zgarniać je miotłą - tylko dozorców nie było, były żół-todzioby-amatorzy, i ci zgarniali początkowo bez polotu, chałupniczo - zajęcie było na tyle męczące, że wieczorami brakowało czasu na liczenie utargu, tak się spać chciało. Pieniądze trzymano w wiadrach, miednicach, dużych rondlach, były tego miliony i miliony, zamieniano je na zielone, i zielonych można było w ciągu tygodnia nagarnąć z milion.
Kantor (jak dzieła Gorkiego, wedle Stalina) przebił „Fausta” Goethego. Był otwarty na okrągło.
Jednak „prawie wszyscy” pieniędzy nie oglądali, nie zgarniali, a tracili. „Prawie wszyscy” dobrze wiedzieli, że dawniej jedli pomidory, a pewnego razu nawet kupili sobie w Państwowym Domu Towarowym belgijski garnitur w kratkę; teraz brakowało na kartofle. „Prawie wszyscy” cierpliwie oczekiwali na wyjaśnienia z telewizji. Nie domyślali się, że nigdzie na świecie nikt nikomu niczego nie wyjaśnia, gdy po bulwarach i placach walają się kupy pieniędzy. Następnie „prawie wszyscy” klęli przed telewizorami, aż niektórzy do-klęli się do bezdomnego włóczęgostwa. „Prawie wszyscy” smętnie poszukiwali jakiejś prawdy. Nagle sklepy przepełniły się wszelakim towarem. To było wyjątkowo poniżające. I zachciało się „prawie wszystkim” zobaczyć znowu puste, zwykłe lady, powrócić do dobrego świata kolejek.
Sasza rozpoczął od skarpetek w przejściu podziemnym. Po skarpetkach i obronie wolności w żywym łańcuchu przed Białym Domem sprzedawał papierosy, antyki, zachodnie samochody, był właścicielem hurtowni i sklepów, posiadał broń bez zezwolenia, zakładał banki, chciał kupić „Areoftot", zamiast tego zbudował fabrykę cegieł oraz chustek wełnianych. Kilkakrotnie bankrutował, wreszcie zbankrutował, próbował zastrzelić się w łazience i przepił niemało własnej krwi. Przeżył, wrócił do „trzech kart”, do szemranego biznesu, założył czasopismo dla mężczyzn, zbankrutował, zadłużył się u wszystkich. Czeczeńcy chcieli go zakopać w podmoskiewskim lesie. Ściślej - zaproponowali mu, by sam się zakopał saperką.
Filozofią lat 90. stały się gry komputerowe. Wirtualny świat kłębił się w powietrzu wiosenną mgłą. Każdy dysponował kilkoma żywotami, garderobę zmieniano nie wedle sezonu, a wedle natchnienia, zlatywały się ptaki, pobrzękiwały