facto nie istnieje. Oznaczałoby to podmiotowość mediów wynika, jącą z obiektywizmu i niezależności przekazu. Wydąje się, że stanowisko to trąci pewną naiwnością, a na pewno jest daleko idącym uproszczeniem. Jaka byłaby bowiem w takiej sytuacji idea istnienia wielu, alternatywnych wobec siebie w danym gatunku dziennikarskim komunikatorów, skoro przynosiłyby one tylko ten sam obraz rzeczywistości, a więc jej wizję deskryptywną? Media mąją do odegrania znaczącą rolę nie tylko informacyjną i współcześnie trudno byłoby je sprowadzić wyłącznie do realizowania takiego zadania. Należy także pamiętać, że odbiorcy wiadomości (zwłaszcza telewizyjnych) chcą przede wszystkim się zabawić, a chęć uzyskania informacji jest dla nich jedynie drugorzędną motywacją1. Powoduje to wypaczenie obrazu rzeczywistości już w fazie selekcji informacji, które będą kolportowane przez media i niejednokrotnie oznacza kreowanie tzw. pseudo-wydarzenia (wydarzenia medialnego)2. Na jego definicję składa się kilka elementów. Po pierwsze, nie jest ono spontaniczne, lecz zaplanowane lub zainspirowane. Po drugie, powodem jego wykreowania jest chęć osiągnięcia natychmiastowej relacji, stąd niezbędnym zabiegiem jest uwzględnienie w jego planowaniu potrzeb i oczekiwań mediów. Po trzecie, relacja pomiędzy nim a rzeczywistą sytuacją stanowiącą jego podstawę jest niejasna3.
Odgrywając sztukę polityczną, która ma usatysfakcjonować i obserwujących ją widzów, można próbować wpływać bezpośrednio na sytuacje praktyczne, z nadzieją ograniczenia ich negatywnego odbioru i zmniejszenia oczekiwań wobec systemu lub też można I wpływać na prezentacje (albo wierzenia, które je wywołują) w I sposób pozwalający zmniejszyć maksymalnie niezadowolenie. Ten I drugi sposób jest bez wątpienia łatwiejszy. „System prezentacji I jest konieczny wówczas, gdy wydarzenie polityczne nie wynikał z doświadczenia bezpośredniego. [...] cKryzys rządowy> ma sens
jedynie w postaci tego wyrażenia językowego, które wiąże ze sobą incydenty, okrzyki, manewry proceduralne, których nikt nie mógł spostrzec w całości. W wyniku tego, ponieważ wszystko, co ma swiązek z wydarzeniem jest przekazywane przez środki masowego przekazu poprzez język, istnieje teoretyczna możliwość interwencji <aktorów> mającej na celu narzucenie uzasadnionej w ich oczach leksyki i, w związku z tym, wpływanie na percepcję 'Secźywistości”'4. Według P. Brauda, jedną ze specyficznych cech tego, co nazywamy wydarzeniem politycznym jest nieodróżnianie faktu w ścisłym tego słowa znaczeniu od jego relacji, tego, co się rzeczywiście dzieje, od bardziej lub mniej sprzecznych obrazów przedstawianych przez środki masowego przekazu. Życie polityczne, w warstwie komunikacyjnej, wypełnione jest wyrażeniami jeżyka, które istnieją dzięki naszej wyobraźni. Konieczność skondensowania sensu w znakach prowadzi do powstawania obrazów i sformułowań nabierających autonomii wobec rzeczywistości, którą mają relacjonować. Z tych też względów wydąje się oczywiste, że większość manifestacji, protestów, akcji za lub przeciw czemuś, konferencji prasowych itp. jest przeprowadzana głównie po to, aby uzyskać jak największą liczbę sprawozdań w prasie, radiu i telewizji i wywołać jak najlepsze wrażenie na mediach, a za ich pośrednictwem na społeczeństwie5. W miarę jak aktorzy polityczni i mass media coraz bardziej się od siebie uzależniali, polityka stała się nie tylko sztuką perswazji, lecz także przedstawiania, w której styl, prezentacja i marketing są wobec treści równoważne, jeśli nie ważniejsze6. Dostrzeżenie, bądź nie, przez środki masowego przekazu określonych sytuacji, zachowań czy ludzi, determinuje często swoiste być albo nie być wielu ugrupowań politycznych, które nie osiągnęły jeszcze poziomu, na którym wpływ na media przenika się z władzą polityczną. Umiejętność zwracania na siebie uwagi, przede wszystkim kamer telewizyjnych, jest więc pierwszym sprawdzianem zdolności dra-
145
10 E. Aronson, op. cit., s. 79.
D.J. Boorstin, The Image, London 1962, s. 11.
Szerząj także: P. Pawelczyk, D. Piontek, Soęjołechnika w komunikowaniu politycznym, Poznań 1999, s. 51-62.
P. Braud, Rozkosze demokracji, Warszawa 1995, s. 240.
Ibidem, s. 241.
11B. McNair, op, cit., s. 202.