xc PRÓBA INTERPRETACJI
pocieszyć się świadomością, że idealna miłość nie istnieje: gorzka to pociecha, ale czy nie jest to owa „cała prawda”, którą Thomas obiecał na początku? A może... jest jeszcze inna pociecha, do której kluczem jest słowo „piękno”? „Wiersze i powiastki w jedną historię zebrałem: chciałem [...] upiększyć ją tak, by podobała się kochankom” (s. 178, podkr. J. G.-K.), Ostatnią pociechą nie jest pociecha moralisty, lecz estety: radość płynąca z pięknie opowiedzianej historii, z piękna wydobytego z surowej materii — lub z odziedziczonych materiałów — niczym niezwykłe posągi, wyrzeźbione przez Tristana w skalnej grocie, i przynoszące mu ulgę w smutku... Ars longa, vita brevis!
„WICIOKRZEW"
Zgodnie ze słowami swego prologu, Wiciokrzew opowiada nie tyle o spotkaniu Tristana i królowej, ile o poświęconej temu spotkaniu pieśni. To jej „historię” Maria chce opowiedzieć: „dla jakiej przyczyny ją ułożono, w jaki sposób i skąd się wzięła” (s. 181). Od początku akcent położony jest więc na przeżycie artystyczne: najważniejsze jest istnienie utworu, a warstwa fabularna ma o tyle znaczenie, o ile dała mu początek.
Fabuła czerpie z materii tristanowej, jednak sposób jej potraktowania, dokonany w niej wybór, właściwe są dla Marii i wykazują wyraźne podobieństwo do pozostałych lais. Większość z nich opowiada bowiem o niespodziewanym pocieszeniu, jakie niesie miłość nieszczęśliwym, samotnym i pokrzywdzonym: do młodej mężatki, więzionej przez zazdrosnego starca, przybywa mężczy-zna-jastrząb; wróżka obdarza miłością rycerza, zapomnianego przez króla przy rozdziale lenn, cudowny statek niesie rannego do kobiety zdolnej go uleczyć i pokochać... Podobnie jest i w Wiciokrzew ie. Choć umieszczone na początku króciutkie „streszczenie” historii Tristana i Izoldy („o ich szczerej miłości, która tak wielu cierpień im przysporzyła i dla której w końcu pomarli”) uwypukla fundamentalny związek miłości, cierpienia i śmierci, to jednak epizod opowiadany przez Marię jest swoistą dygresją: opisuje chwilę radości wyrwaną życiu pełnemu cierpienia — i, wbrew początkowi, zamyka się nutą nadziei. Z pociechą nie przychodzą tym razem częste w lais magiczne rekwizyty ani cudowne metamorfozy: kiedy królowa wraz z całym dworem udaje się do Tyntagielu na Zielone Świątki, Tristan, skryty w gęstwinie leśnej, zostawia dla niej przy drodze znak, który — odpowiednio przez nią odczytany — pozwoli im się na chwilę spotkać w głębi lasu. Nic w tym pozornie niezwykłego; trzeba jednak pamiętać o tym, że średniowieczny las, choć wszechobecny w literaturze, jest zawsze światem obcym, osobnym, nienależącym do świata dwornej cywilizacji: znajduje się niejako na marginesie świata ludzi, jest przestrzenią samotności i szaleństwa, miejscem projekcji wyobrażeń, lęków i tęsknot. Kochankowie, na których miłość nie ma miejsca w świecie dworu i cywilizacji, czynią więc przestrzenią swej miłości ową ziemię niczyją, jaką jest gęstwina rozciągająca się po bokach względnie bezpiecznego gościńca. Jednak by się spotkać, muszą najpierw znaleźć sposób, by się porozumieć: to właśnie jest zasadniczą treścią tej opowieści.
Znak, który Tristan zostawia dla królowej, musi być swoistym szyfrem, który ona jedna będzie mogła odczytać i zrozumieć. Kluczem do odczytania tego szyfru — do odnalezienia się —jest w pełni wzajemna miłość, i to ona jest jednocześnie treścią przekazu. Symboliczny splot leszczyny i wiciokrzewu wyraża istotę miłości Tristana i Izoldy: ,Jlele amie, si est de nus: /Nevus sarn mei, ne jeo sam vus!” („Miła moja, tak jest i z nami: ni ty beze mnie, ni ja bez ciebie!”—s. 182). Jednocześnie to właśnie owa duchowa i uczuciowa łączność kochanków pozwala na odebranie wiadomości, innymi słowy: przekaz jednej strony może być odebrany jedynie dlatego, że druga strona wypatruje go i rozumie w lot jego treść.
Początkowo każde z nich jest „osobne”: Tristan kryje się w lesie, królowa jedzie konno gościńcem. Tristan zostawia znak, ona bacznie spogląda w gęstwinę. On przekazuje jej posłanie, ona w mgnieniu