Struktura rewolucji naukowych
wątpliwie rozszerzenie to przekształca jej zwyczajowe rozumienie. Mimo to również odkrycia nazywał będę zjawiskami rewolucyjnymi, bo właśnie możliwość porówpania ich struktury ze strukturą na przykład rewolucji kopemikańskiej sprawia, że ta rozszerzona koncepcja wydaje mi się tak ważna. Dotychczasowe rozważania wskazują, w jakim kierunku komplementarne pojęcia nauki normalnej i rewolucji naukowych zostaną rozwinięte w następnych dziewięciu rozdziałach. Ostatnie rozdziały dotyczą trzech innych istotnych zagadnień. W rozdziale jedenastym, omawiając tradycje podręcznikowe, zastanawiam się, dlaczego dawniej tak trudno było dostrzec rolę rewolucji naukowych. W rozdziale dwunastym zostało przedstawione rewolucyjne współzawodnictwo pomiędzy zwolennikami starej tradycji nauki normalnej i zwolennikami nowej. Tak więc rozpatruje się w nim proces, który mógłby w teorii badań naukowych zastąpić znane nam z tradycyjnego obrazu nauki procedury konfirmacji lub falsyfikacji. Jedynym historycznym procesem, który rzeczywiście doprowadza do zarzucenia poprzednio akceptowanej teorii i do przyjęcia nowej, jest współzawodnictwo między poszczególnymi odłamami środowiska naukowego. Wreszcie w rozdziale trzynastym stawiam pytanie, w jaki sposób pogodzić rozwój drogą rewolucji z postępem, z którym najwyraźniej mamy do czynienia w nauce. Na to pytanie jednak rozprawa niniejsza przynosi tylko zarys odpowiedzi, odwołującej się do charakterystyki społeczności uczonych, a ta kwestia wymaga wielu dodatkowych badań i studiów.
Z pewnością niejeden czytelnik zadał już sobie pytanie, czy badania historyczne mogą doprowadzić do takiego przeobrażenia poglądów, jakie zostało tu zamierzone. Za pomocą całego arsenału dychotomii można próbować wykazać, iż jest to niemożliwe. Historia, jak to zbyt często podkreślamy, jest dyscypliną czysto opisową. Wysuwane wyżej tezy mają natomiast często charakter interpretacyjny, a niekiedy i normatywny. Co więcej, wiele moich uogólnień dotyczy socjologii lub psychologii społecznej świata uczonych. Wreszcie niektóre moje wnioski zalicza się tradycyjnie do logiki lub epistemologii. Mogłoby się nawet wydawać, że w powyższych wywodach naruszyłem bardzo istotne współcześnie rozróżnienie pomiędzy „kontekstem odkrycia” i „kontekstem uzasadnienia”. Czy takie pomieszanie różnych dziedzin i podejść może doprowadzić do czegoś innego niż do głębokiego zamętu?
Dorastałem intelektualnie, karmiąc się tymi i podobnymi odróżnieniami, i choćby dlatego daleki jestem od pomniejszania ich znaczenia i wagi. Przez długie lata uważałem, że dotyczą one natury wiedzy w ogóle, i nadal przypuszczam, że właściwie przeformułowane mogą nam one powiedzieć coś istotnego. Jednakże wysiłki, jakie podejmowałem, chcąc zastosować te odróżnienia, choćby gros-so modo, do obecnych warunków zdobywania, akceptowania i asymilowania wiedzy, sprawiły, iż wydają mi się one niesłychanie problematyczne. Nie są to podstawowe logiczne czy metodologiczne rozróżnienia, które jako takie wyprzedzałyby anali-