Powonienie u ludzi
Amerykanie podróżujący za granicą komentują zwykle silny zapach wody kolońskiej używanej przez mężczyzn w krajach śródziemnomorskich. Obarczeni dziedzictwem północnoeuropejskiej kultury, Amerykanie ci z trudnością potrafią zachować obiektywizm w tych właśnie kwestiach. Wsiadając do taksówki, czują się przytłoczeni nieuniknioną obecnością kierowcy, którego aura zapachowa wypełnia sobą cały wóz.
Arabowie najwyraźniej widzą związek pomiędzy czyimś nastawieniem a zapachem. Pośrednicy przygotowujący małżeństwo Araba uciekają się do wielu środków ostrożności, byleby tylko zagwarantować dobry ożenek. Mogą nawet przy sposobności poprosić dziewczynę, by dała się powąchać, i odrzucić ją, jeśli ,,nie pachnie miło”, i to ze względów nie tyle estetycznych, co prawdopodobnie z powodu pozostałości zapachu gniewu czy niezadowolenia. Pławienie kogoś w swoim własnym oddechu jest w krajach arabskich powszechną praktyką. Amerykanin natomiast wyuczony został tego, że na innych się nie chucha i czuje się zakłopotany, gdy znajdzie się w polu zapachowym kogoś, z kim nie jest w bliższych stosunkach, zwłaszcza w miejscach publicznych. Przytłacza go napięcie i zmysłowość, sprawia mu trudność jednoczesne zważanie na to, co się mówi, i borykanie się z tymi odczuciami. Krótko mówiąc, znajduje się wówczas w „podwójnym związaniu”, które popycha go naraz w dwu kierunkach. Niezgodność pomiędzy amerykańskim a arabskim systemem węchowym dotyka obie strony i wywołuje reperkusje znacznie wykraczające poza same tylko poczucie niewygody i irytację. Sprawy te omówione będą dokładniej w rozdziale XII, dotyczącym kontaktów między kulturą amerykańską a arabską. Cóżeśmy uczynili sobie samym i jakież kon-
sekwencje wywołało to w naszym miejskim życiu, gdy skazaliśmy w miejscach publicznych nieomal wszelkie zapachy na banicję?
Zgodnie z północnoeuropejską tradycją większość Amerykanów odcięła się od tego potężnego kanału komunikacyjnego, jakim jest zapach. Miastom naszym brak wzrokowej i zapachowej różnorodności. Idąc ulicą jakiejkolwiek europejskiej wsi czy miasta, można nieomylnie wyczuć, co się znajduje w pobliżu. W czasie II wojny światowej we Francji sam spostrzegłem, jak zapach francuskiego chleba, świeżo wyjętego z piekarskiego pieca o 4 rano, unoszący się z piekarni, mógł zmusić pędzącego jeepa do zahamowania z piskiem. Czytelnik może sam siebie zapytać, jakie zapachy w Stanach mogłyby wywołać podobną reakcję. W typowym mieście francuskim czuje się zapach kawy, korzeni, jarzyn, świeżo oskubanego drobiu, czystej bielizny i charakterystyczną woń ulicznych kafejek. Zapachy takie zapewniają życiu sens: zmienność ich i przenikanie się nie tylko pozwala na lokalizację przestrzenną, lecz również dodaje codzienności uroku.