CHOROBA. Choroba przyszedłszy przedewszystkiem wypięła wyłogi powiek. Gałki oczne wibrowały drobną bardzo mesmery-czną drgawką16. A potym wesoło wesoło stukając kolanem o czoło rospędziłem się na żelaznej prostej linji szyn.
2. Ponieważ mlecz mnie bolał niezmiernie, więc dałem brakujące paznokcie maniquirować markotnym damom z Biarritz, myśląc że to pomoże. Ale pomogła pewna dziewiąta godzina, gdy połamanym okiem zgarniałem skórkę wychudłą rąk.
A był to już drugi dzień krwawej biegunki. A flisacy w białych kapturach eskimosów wyławiali długiemi ostremi harpunami trollów inkubów i zapieczętowane flaszki i rzucali w moje rozwarte na horyzontach blade usta."
POMYŁKA NIEBIOS. Onej nocy na niebie dziwnie były rozstawione świecące się nocniczki. Piękne żony bednarzy oddawały się perwersyjnie młodziutkim chevaljerom i otyłym mnichom.
Noc milczała czasem tylko mrucząc jak krowa. Kapituły przy płonącym benedyktynie obradowały nad ukojeniem, które należało zesłać pobożnym grafom.
Ukojenie przypadkowo spłynęło na przyjaciela Benvenuta Cel-lini17, gdy z przerażenia wyfajdał się w krzewach żrałych18 złocistych jagód.
GNUŚNY DZIEŃ ALEKSANDRA WATA. W dzień śpię. W nocy skradam się w chore zaułki bardzo jasny bardzo jaśniejący. Kiedy się staje późno znużony kładę się grzbietem w rynsztoki i w osowiałe skulenia latarni chowam twarz zmiętą i ślepą.
A kiedy na niebo wypełznie poszarpany nędzarz-zorza, zaśpiewam dziwną canzonę o \Jlalumev> na różowym wieprzu.
z. Skrofuliczne jaśminy ronią w niebo zwiędłe białe nosy i płatki mózgu.
Niebo wyje i jak rozwydrzona megera, wzywa o pomstę.
Wyczerpany neurastenią ulitowałem się nad każdym istnieniem i dałem mu obietnicę beępracy.
ISEUT ZŁOTOWŁOSA. Odkąd kulawy zaropiały Iwon złożył na jej ustach zakład miłości i pokoju, królewska Izolda była duszą i szalonym rajem trędowatych. Pierwsze trwoźne desenie sukni i szeptliwe treny powietrza ukoili zawodzeniem wilgi, sikory Moreńskich lasów20, świeżą wilgocią liści, bruków i kasztanową twarzą zmierzchów. Sny, passaty samotwór topniejące na bajcowanych murach bezsłonecznego jedynego domu, gdzie się pali tylko jedna kolosalna naftowa lampa, zresztą tu i owdzie krew. Noce spromieniła istotniejszą melodją, kiedy skomlącym obłąkanym żądnym gdzieś się wtulić — oddawała bujne ciało. Tedy głodnym dawała pierś dojną jak wszystkie stada króla białych flamandów21. Rano zarzyła srebrne suche listki trądu, których dymem podsycała nozdrza, taniec i krwawe przewalające się zbał-wanienia uczt. Także dziką pieśnią i krwią swoją.
A kiedy umarła —- aniołowie przenieśli ją na niebo i posadzili po prawicy tronu Judaszowego.
GNUŚNOŚĆ. O! jaka radość świadomości. Koliska cnoty (mądrość) i systemat muskułów nie przedzielają dostojeństwa Mego Twego lub Twego. Chcę być takim połamanym, niewypę-dzać naszego ciemnego osobnika czarnozłotych regjonów mej Psyche, a nawet rozpływać się w przepalonym żądzą chaosie. Chcę całować trywialne pyzate panienki i nawet wtulić głowę w rosochate kruche biodra Trata ra ra ra.
ZADY. Skulony jęczy snycerz maryjskich dzwonie.
Zamglony dzień składa nań pocałunek północnych ros i jak werset z starożytnej normandzkiej księgi o żmijkowych iluminacjach i oprawie z szagrenu22 i żelaza zesuwa się szeleszcząc po pu-harze mózgu, rozgorzałym słońcem i febrą.
U podnoża Beata Beatrix23 przeczyta ostatnie Requiem i odejdzie w nurt błogosławionych cieni. W błogie chwile znużenia i zamglonych dni, które ci jednak pokazały swoje rozkoszne, tylne półkule?