SAMOWTÓR Z SOBĄ. W ciszy, w męce i w napięciu każdej chwili, która bez szelestu się spala na nocy czarnej kandelabrze — czuję we wnętrzu mym poruszył — a głową złocistą i centkowaną embrjonu lub węża błysnęła i spiralnie zapełniła kościół mej duszy: Samka.
A moje nogi jędrne i pełne w głodzie niemym roskoszy ocierają się pod dreszcz, pod sepleniący dreszcz dwupłciowości.
2. Nie wiem co czynić % nocą? Dzień mija jak perły, jak muszle barwne osypuje są jego smak. Fioletowe flety Z^Żd go w ewangeliczny grobowiec Znużonych. A noc? i gdy niemasz pantakle24 przeciwko grozom nocy? Co czynić z nocą która trapi pierś. Czy rybą skoczyć oknem i skwiecić mózg pięknie brukiem? Co? Powiedzcie. Noce są wieczne i nigdy nigdy nie mijają. Cóż■ Złóż i skryj są w Z}poJe pergamentów. Ornamentów okna luk i wygięcie posłużą c‘ szpadą. Za ladą blady ujrzysz własny wizerunek. Jak okropnie jest w pułnoc spotkać własny blady wizerunek. Co!
MĘZKOŚĆ. Rozwiązawszy zagadki przedziału i ziemi nie obawiałem się już siedzieć tyłem na glebie. Aby wrócić do pierwotnego stanu władcy, zakreśliłem sobą na firnamencie przewspania-ły łuk i bawię się waszemi głowami, o głupi ludzie!
2. Prowadzę cię do ogrodu Hesperid25: Dwulicowość własna cię oszuka. Pokłady wielokilometrowe miki i wyuzdanych sar-donistów26. Straż w przyłbicach hyperborealnych27 gryfów podnosi długie ostre a cienkie piki. Czeka na twe przyjście, by sercem poigrać jak sersem.
3. Wyrocznia rytmów koncentrowała wytyczne słów i istnień. Dumny i młody pan wychodzi na królewski rynek i przemawia do zebranego motłochu: Lapis lazurowe ptaki są najbardziej stosowne do mojej szkockiej czapeczki.
4. Koronkowane magistraty i Rady miejskie Gandawy ogłosiły wojnę balonom z tompaku. Usterki policzków na szczęście zażegnał sembtajon28 nosów. Kamienne kuliste kontyny świadomości,
)i6
zastosowane do batuty małego nosatego kapelmistrza wyrywają trąby stołecznym słoniom i kły hipopotamom.
Niebo smuciła czarna chrypka, kiedy nadreński flecista29 wywabił wszystkie szczury liljowych wieczorów.
5. Rozmaicie spiętrzone doliny, po których akrobatycznie przewijają się sabbaty rodzin. Bezmyślny gładkolic spacerujący z nerwowym mopsem nie wielbi nic. Również i poeta, cesarz Amoleki-tów30, wywijający oślą szczęką31 kiedy się kładzie do ponurego łóżka hypochondrji. Tragedje codziennych chwil drogie jak bezcenne klejnoty krwawią się o najdroższe perturbacje maski słońc.
ZMIERZCH. Rycerz upokorzonych dłoni, stanąłem przed złocistą ambrazurą32 która mi broniła wstępu do sadów Czerwonego Trądu33. Pociąga mnie kat o przepysznej linji biódr i karku i mistrz czarnoksiężnik nad hermetyczną księgą, srebrzysta arabeska i cudowne kwilące o rajskich ogrodach linje pisma Trismegis-ta34. Pociąga i łechce nabrzmiała kraśnym dymem retorta w której syczy karzeł inkub o wykręconych członkach, kopułą rozczepieżo-nych nogach. Istota moja jęczy w orgji u mętnych białych ścian. A na najwyższej wieży mój łupiący się czerep wypatruje zbliżenie się karnawału. „Enivrez-vous”35 wyseplenił mi gminny hałaśliwy, szminkowany krwią moją toporek słońca chowając się za perlane plecy. Z stron palimpsesty przesuwają się szare płachty wszy.
IZOLD BIAŁEGO DOMU36. Smiszkowie o zadartych nosach z dzwoneczkami gwarzącemi z szelmowskiego paradyzu błażeńskiej czapki opierają się o arki gotyckiego ciała. Za chwilę przejdzie siedmioletnia Izold z książką od nabożeństwa w ręku, w białej sukni, której długi tren trzyma trzech trędowatych galaretowych starców-kochanków.
GINDRY. Różańcowe Nizze i nic. Z strun: jaspisowe struny — i nic. Słysz, Gindry, słysz! gdy śnią buruny37 strun — idę witać kręgosłup mojej Gindry. Gdy śnią buruny strun! gdy śnią buruny!