osób. Jego credo mogłoby In miiIoi doznaję na nowo życia innych, współczuję z bliźnim, więc jelitom T.dt ul.n twórca z Olsztyna dochodzi do własnej odpowiedzi na pytanie, co l,o znaczy być człowiekiem. Wiersz jest zatem zamieszkiwaniem w mowie bliźniego. Podobne rozumienie poezji ma swoją dalszą i bliższą tradycję, żo wspomnę tylko cykl Czesława Miłosza Głosy biednych lud.-i. czy utwory Anny Kamieńskiej o „świadkach własnej prawdy”.
Zamysł i dramaturgię Po A wintów do pewnego stopnia wyjaśnia pierwszy wers tomu: „Podniosłem głos z ziemi”. Większa część wierszy jest napisana właśnie językiem ludzi, napotkanych na drogach czy poznanych w kontaktach rodzinnych. W ten sposób poetyckie (konsekwentnie antypoetyczne) zapisy stały się krajobrazami moralnymi. Odciska się w nich los, życiowa i społeczna prawda o współczesności. Jest ona posępna, śmieszna, gorzka i nerwowa. Jeden mówi: „będzie ten koniec świata / wiesz wszyscy o tym mówią, / jakby im na tym zależało / a tylko myślą o forsie / a w telewizji sama krew”. Drugi mówi: „to wszystko z nudów panie / te kryzysy wybory sejmy i demokracje / nic nie mają za świętego / niczego nie uszanują / nawet na papieża szczekają, takim bym nawet nie dał żryć”. Trzeci też po swojemu definiuje demokrację: ,ja do nich panie / po ludzku / a oni [...] jakby mnie nie było”. Tę potoczną wiedzę wyraża język nieskładny, wulgarny, wypowiadają się nim jednak ci, którzy zachowali rzecz najcenniejszą: myślenie wartościami. Oni w kontekście nihilizującego się świata egzystują już jakby w pozaświatach.
Tytuł trzynastej książki Kazimierza Brakonieckiego - bardziej filozofującego - brzmi Świalowanie (1999) i pochodzi od słowa zaczerpniętego z gwary warmińskiej „światować”, co znaczy „żyć”. Nazywa ono bohatera całej twórczości poety urodzonego w Barczewie na Warmii, którym jest ZYCIE: indywidualne, historyczne, biologiczne, cielesne, psychiczne, podświadome, zapamiętane, świadome, rodzinne, społeczne, polityczne, narodowe, europejskie, cudze i własne, spełnione i niespełnione, rozdarte, pozbawione ostatecznej racji, cierpiące i pragnące szczęścia, przypadkowe i konieczne, nierozumne i pełne sensu. Drugim kluczowym słowem jest tu ŚWIAT, którego granice wyznacza dociekliwość zmysłów, pamięć, ruch odczuć, krajobraz, „słownik rzeczy”, temperatura emocji, wiedza. Właściwością wytworzonego „mitoobrazu” jest to, że wyzwala go podążanie, wędrowanie, cudze i własne przemieszczanie się, rowerowanie, deportacja, spacer, charakter krajobrazu czy architektury. Strukturę „mitoobrazu” konstruuje tu kontemplacja w ruchu, ale „nie do celu, lecz do Głębi”.
W Swiatowaniu nic znajdziemy całkiem nowych tematów, które by wcześniej u Brakonieckiego nie wystąpiły. Autor filozofuje poetycko, posługując się wciąż tą samą przeżytą i przeżywaną materią istnienia, bogactwem autobiografii Tym razem czyni to przede wszystkim, aby w wizji, rejestracji, wspomnieniu, relacji, wyliczeniu zamanifestować realność swojego, nie dającego się raz na zawsze określić JA. Jogo podmiotowość ujęta jest „nieczysto”. Być podmiotem znaczy tu przywracać i utwierdzać w osobniczym jestestwie faktyczność, niezbywalność i ważność każdej jednostkowej egzystencji. Brakoniecki w swoim łaknieniu przeżywania i uzyskania w po swojemu rozumianej podmiotowości jest zachłanny i totalny.
Swiatowanie w większości zapisane jest prozą, ale jej „narrator” nie przyjmuje postawy epickiej, jest on medium przepuszczającym przez siebie elementarne realia i okoliczności egzystencji, która całkowicie pokrywa się z jej esencją. Medium chce chłonąć-przepuszczać wszystko z osobna, żywi miłosny i miłosierny stosunek do wszelkiej pojedynczości. Toteż wyznaje: „Moją kochanką jest kobieta, krowa, liść, obłok, własna warga, chłopiec siedzący przed ogniem ojca. Każdemu daję swoją nieobecną twarz, swoje nieobecne ciało”.
Brakoniecki jest poetą cielesnym i ziemskim, medytującym nad prze-mijalnością każdego doznanego bytu. Kształci i pielęgnuje w sobie buddyjską wrażliwość na świat, ufundowaną na pojmowaniu rzeczywistości jako niepodzielnej i godnej współodczuwania Jedni. Takie myślenie o świecie rozsadza antropocentryzm. Warto więc przypomnieć, że to na Warmii dokonał się przewrót kopernikański, który umożliwił demistyfi-kację rzekomo uprzywilejowanego miejsca człowieka w kosmosie. Kultura europejska, judeochrześcijański krąg kulturowy wszczepił nam przekonanie, że celem stworzenia, historii, sił losu są ludzie, szczególnie ci z Europy Nie tylko astronomia przysporzyła się do krytycyzmu wobec tej idei, ale także, a może przede wszystkim, cywilizacja — z nienawiścią, ludobójstwem i mechanizmami odbierania życiu godności.
Świat u Brakonieckiego nie jest przeciwieństwem zaświata, nieba, wyczerpuje się i zamyka w swojej substancji poza dobrem i złem. Dlatego transcendencja polega tu właśnie na przekraczaniu tych wszystkich ba-rier, które realność życia czynią niedostępną. Jej odkrywanie, doświadczanie i przeżywanie jest równoznaczne z kreacją, z aktem twórczym, który wikła się nieuchronnie w nierozwiązywalne sprzeczności.
Brakoniecki znajduje wyjście z XX-wiecznego przeklętego kręgu niemocy, z codziennej presji nicości, poczucia nieważności swojego istnienia poprzez uznanie tego, co najbliższe, bezpośrednio udzielające się zmysłom (szczególnie oczom), wyobraźni, pamięci jako ziemi obiecanej. Bez względu na czas i miejsce możliwe jest jedynie kalekie bytowanie: „.Jesteś niedorozwinięty i na słońcu mokry leżysz. Chodzisz na rękach po jeziorze, z pagórka mówisz do szpaków i wron. Tam jest biblijna kniinn, tam jest obiecany czas za lasem w Kortowie, niech tylko spad-nie ostatni deszcz! Wszystko jest pracą słońca, podskoczę i zrzucę z siebie grzech”.
61