jednak na Chojnice i Malbork, a nie do domu. Im jest trudno kochać ten Gdańsk niemiecki, hardy, ten co Batoremu się opierał i początki polskiej floty witał zawistnie. Im jest trudno kochać ten Gdańsk, który już się skończył i odszedł. Którego nie będzie, jak nie będzie już Pragi złotej, i polsko-ruskiego Kijowa, i Konstantynopola, jeszcze w czasach potomków Bajazeta pełnego bizantyjskiego piękna Koinnenów. Oni, bardzo po chłopsku, kochają - och, jak kochają! — nie te mury, ale tę piędź ziemi, jaka niedużą bryłką tkwi u ujścia polskiej Wisły do Bałtyku. I przeto żegnam dziś Gdańsk, jak żegnałem rok temu Pragę: oto rozchwiała się na zawsze współpraca polsko-niemiecka, jak rozchwiała się przed rokiem współpraca czesko-niemiecka, wiekowa, płodna współpraca, która budowała dwie wielkie kultury i jako wyraz najpiękniejszy tej kultury - dwa wielkie, dwa przepiękne miasta.
Stare miasta są miastami antykwariatów. — Gdańska nie niszczyły wojny, nawet napoleońska, nawet, tak zwana wielka. Przeto Gdańsk był miastem antykwariatów, a dziś jest nim bardziej niż kiedykolwiek. Właśnie w tych tygodniach, kiedy czeka się na nowe gromy i nowe strzały, kiedy ludzie są tu tak spłoszeni jak rok temu w Ege-rze-Chebie sudeckim, Egerze Schillera i Wallen-steina, lady antykwariatów gdańskich zalewa „tout un debarras” starego mieszczańskiego bogactwa. Można by powiedzieć, że zanim skończył się dawny Gdańsk, już się skończyła owa warstwa rajców miejskich i kupieckiej szlachty, po której Rzeczpospolita tyle dobrych zachowała wspomnień i której doszukiwała się przez ostatnich lat dwadzieścia w każdym Sahmie i w każ-
108
dym Ziehmie, a wreszcie w Hermannie Rausch-ningu. Skończyła się i wyprzedaje. Wszystko na wyprzedaży! Srebrzą się srebra stare, wyjadło, zużyte, błękitnieje mieszczański delft, rozsychają ciężkie meble gdańskie, dobre znajomki. Ale może nąjsliczniejsze, sercu najbliższe, są stare biedaczki cyny. Srebra przetapiano w potrzebach wojennych. Srebra były w bogatszych domach, i z domów tych córki pałrycjuszowskie wynosiły je— jakże często! - daleko poza Gdańsk, wchodząc do domów szlacheckich i ziemiańskich, wychodząc za Mierów, Szembekow, Potworowskich, za pół-polskich a półpruskich junkrów z tamtej strony Wisły. Cyny pozostawały. Przeto te cyny są nieraz starsze, bliższe nam, że nie tak przepyszne, nie tak magnackie, a przecież w pięknie linii nie mniej pańskie. I wreszcie stare portrety pań w robronach i kryzach, mężczyzn o twarzach chłodnych, zamkniętych, północnych. Jest cała przeszłość Gdańska na wyprzedaży. Nikt się po nią nie zgłasza. Pewna epoka odeszła jak fala, i jak fala odchodząca „mięci za sobą muszle, perły i korale”. Ale nowa fala, która przyjdzie, zmyje owe szczątki i odrzuci. Podnieść nie podniesie. Fale bowiem nie podnoszą niczego i nikogo.
Ajednak człowiek, który jest pogrobowcem psychicznym dawnej Rzeczypospolitej mnogozienmej i mnogoludnej, Rzeczypospolitej wielu mów i więcej jeszcze wiar, nie będzie mógł patrzeć na ten koniec Gdańska inaczej niż z sercem najgłębiej i najsamot niej ściśniętym. W krakowskich Sukiennicach, ponad kramami tandetnych dzisiejszych towarów, wśród herbów miast polskich sąsiaduje Gdańsk z Kijowem. Te herby sukiennickie to wielki anachronizm. Tam są i Wrocławie, i Psko-
109