W przypadku alkoholu nie tylko sprzedaż, ale również wytwarzanie podlega ścisłemu monopolowi. Monopol ten ma w swych rękach nie administracja kolonialna, lecz Societe Franęaise de Dislillerie d’Indochine. Jego coroczny zysk wynosi prawie 2,3 miliona franków w zlocie. Ceny rosną z roku na rok. Gdy przed aneksją jeden litr wódki ryżowej kosztował 5 centów, to w roku 1906 kosztował już 29 centów, przy czym dalsze 16 centów trzeba było zapłacić za butelkę. Ale to jeszcze nie wszystko. Wprowadzenie monopolu na alkohol wywołało nie tylko problemy gospodarcze, lecz wywarło również wpływ na kwestie socjalne i religijne. Poprzednio, gdy wódka produkowana była przez miejscowych wytwórców, zawierała 25 % alkoholu i była pita wyłącznie podczas rytualnych ceremonii. Obecnie wódka ma 40% alkoholu i Francuzi starają się o to, aby mieszkańcy Indochin, zasmakowawszy w tym trunku, zwiększyli jego zbyt. Stare rodzinne gorzelnie upadły, tysiące ludzi straciło pracę, a z nią możliwość zdobycia środków na utrzymanie. Jest to kolejne „błogosławieństwo” udzielone prastarej gospodarce wiejskiej Wietnamu.
W przypadku opium zarówno sprzedaż, jak i kupno poddane zostały monopolowi. Cena w ciągu pięciu lat wzrosła dwukrotnie, a zysk już w roku 1899 wyniósł 15 milionów franków w zlocie. Administracja kolonii stara się o zbyt. Następstwa moralne, społeczne i zdrowotne są straszne. Przyjęto to do wiadomości dopiero w roku 1916. Postanowiono zakończyć sprzedaż opium przez administrację kolonii, lecz postanowienie to nigdy nie zostało wprowadzone w życie.
Mamy więc trzy podatki pośrednie. Wznieca to opór — przede wszystkim rolników. W tajemnicy produkuje się wódkę, w tajemnicy zdobywa się sól i tak wiele się przemyca, że Francuzi zmuszeni są zorganizować bardzo kosztowny aparat kontrolny. Kto występował przeciwko monopolowi — obojętnie któremu — był aresztowany i wywożono go do Sajgonu, gdzie pracował przy rozbudowie wielkiego portu albo przy budowie kolei żelaznych. Ta przymusowa praca była gorsza aniżeli w niewolnictwie, a musiały tak pracować tysiące ludzi. Ich położenie było tak ciężkie, że francuski publicysta Jean Ajalbert przedstawił Izbie Deputowanych w Paryżu następujący raport: „Administracji kolonialnej wolno zabierać mieszkańców wsi na roboty przymusowe, a więc otwarcie ich deportować. Nie zważa się przy tym zupełnie na stan prac rolnych ani na święta religijne. Mieszkańców całych wsi wysyła się na miejsca budów, a tylko mała ich część powraca do domu.
W roku 1901 odbyłem podróż przez region Lang Biang. gdzie buduje się most. Śmiertelność wśród robotników była przerażająco wysoka, zaopatrzenie w ryż nieregularne. W promieniu około 120 kilometrów był tylko jeden lekarz. Gdy w Nu pojawiał się podróżny, wyludniały się cale wsie. Dopiero gdy mieszkańcy dowiadywali się, że nie jest to nikt ze służb celnych ani z publicznej administracji, wracali do swych domostw”.
Do ofiar szybko szerzącego się alkoholizmu należał m.in. pewien skromny urzędnik w hierarchii mandarynów, Nguyen Tat Tanh, ojciec. Brak sukcesów i ubóstwo uczyniły go rozgoryczonym, wcześnie postarzałym człowiekiem. Tyranizował swoją rodzinę i snuł pomysły obalenia panującej dynastii i wypędzenia z kraju Francuzów przy pomocy Chin. Chiny to państwo, z którego przyjdzie wyzwolenie, wyzwolenie od głodu, nędzy i ucisku. Chiny to tak potężne państwo, że nigdy nie mogłoby zostać pokonane przez Francuzów. Być może byłoby to rozwiązanie, gdyby Wietnam znów należał do Chin. tak jak przed wiekami. Perspektywa taka nie jest zbyt mila, albowiem strach Wietnamczyków przed Chinami jest jeszcze tak samo duży, jak przed Francuzami. Gdy ten zdziwaczały człowiek ujawnił w urzędzie swoją koncepcję oswobodzenia Wietnamu, wyrzucono go na ulicę. Jako podstawę zwolnienia podano — alkoholizm.
Zwolniony urzędnik głosił więc teraz swoją teorię w domu. Jego dzieci niezbyt sobie ceniły te rewolucyjne przemówienia — były głodne, a głód dokuczał im z dnia na dzień coraz bardziej. Ryż bowiem również stawał się w Wietnamie coraz droższy. Z powodu wojny zmniejszyły się zbiory, a oprócz tego
-69-