ZAMIERZENIA. LUDMIR A
tu jeszcze zasygnalizowana wprost *— podlega następnie całkowitej obiektywizacji, poczyna się wyrażać wyłącznie poprzez działanie postaci scenicznych, lecz przecież jest nadal stale obecna, stanowiąc jeden z tych głównych filarów, co wspierają konstrukcję myślową utworu.
Zauważmy, że Ludmir bynajmniej nie robi wrażenia, jakby się zmartwił nietrafnością swego rozumowania. Przeciwnie, rad jest, że owe „wydatne zarysy", które spodziewał się znaleźć już tylko pod „skromnymi strzechami", będzie mógł obserwować nie w „złoconych komnatach" co prawda, lecz przecież w zamożnym i jakoś tam „ukształ-conym", choć zapewne nieco parafiańskim środowisku szlacheckim. Dawna „komedyja", a raczej farsa, najwidoczniej nie „wzięła końca", skoro chodzą po świecie takie indywidua, jak Janusz i Szambelanowa.
To, czego się Ludmir dowiedział z podsłuchanego dialogu na temat pozostałych mieszkańców Jowiałówki, pozwala mu przypuszczać, że wszystko to są równie „nie-oszacowane figury", postaci charakterystyczne, choć nie ekstrawaganckie, śmieszne śmiesznością łatwiutką (bo spro-wadzalną do bardzo prostych mechanizmów), ale przecież niewątpliwą. Wymarzone pole dla humorysty o wyraźnych upodobaniach „rodzajowych" i pewnych skłonnościach do karykatury, poszukiwacza „zarysów wydatnych", ale mieszczących się w ramach potocznej naturalności, autora, który sądzi, że ciekawy' materiał do powieści zebrać można na gościńcu i w karczmie (a także — jak się okazuje — w prowincjonalnym dworze), a nie na „woskowanych posadzkach" miejskich salonów.
Ludmir daje się więc wnieść do domu Jowialskich kierując się nie czystą pustotą, lecz szlachetnym wyrachowaniem artysty, który programowo opiera swą sztukę na bezpośredniej obserwacji i który jest gotów „i pod stół wleźć", byle „dzień jeden przepędzić" z ludźmi, u których jako