*7* DiaUkJyka oświecenia
*7* DiaUkJyka oświecenia
• f
dą, podczas gdy w istocie prawda ta jest z cynicznym ubolewaniem zawłaszczana. Tragizm sprawia, że mdłe ocenzurowane szczęście nabiera interesującego smaczku, a ów interesujący smaczek wygodny jest w użyciu. Tragizm oferuje tym konsumentom, którzy znali lepsze czasy w kulturze, surogat dawno zlikwidowanej głębi, a stałym gościom odpady wykształcenia, niezbędne dla utrzymania prestiżu. Wszystkim udziela pociechy, że i dziś możliwe są mocne, autentyczne przeżycia i ich bezlitosne przedstawianie. Cudownie zwarte istnienie — którego podwajanie starcza dziś za ideologię — sprawia wrażenie tym potężniejsze, wspanialsze i bardziej monumentalne, im gruntowniej zaprawione jest niezbędnym cierpieniem. Przybiera wówczas aspekt losu. Tragizm sprowadzony »1 zostaje do groźby, iż ten, kto nie współpracuje, będzie zniszczony, podczas gdy jego paradoksalny sens polegał kiedyś na beznadziejnym oporze przeciwko groźbie mitu. Tragiczny los przechodzi w sprawiedliwą karę, co zawsze było marzeniem mieszczańskiej estetyki. Moralność kultury masowej to zdegradowana moralność wczorajszych książeczek dla dzieci. W produkcji pierwszej klasy zło wciela się w postać histeryczki, która usiłuje ograbić ze szczęścia swoją trzymającą się rzeczywistości partnerkę i w końcu sama ponosi zgoła nieteatralną śmierć — wszystko przedstawione z nieledwie kliniczną dokładnością. Ale tyle naukowości zdarza się jedynie na samej górze. Na niższym poziomie koszty są niższe. Tragizmowi wybija się zęby bez socjopsychologii. Jak każda iM węgiersko-wiedeńska operetka w drugim akcie musiała zawrzeć tragiczny finał, co trzeciemu aktowi nie pozostawiało nic prócz sprostowania nieporozumień, tak przemysł kulturalny wyznacza tragizmowi stałe miejsce w rutynie. Już samo jawne istnienie recepty wystarcza, by uśmierzyć troskę, że tragizm jest nie do opanowania. Getting into trouble and out again — formuła dramatu w wersji gospodyni domowej — obejmuje całą kulturę masową od najgłupszego women serial aż po szczytowe osiągnięcia. Nawet najfatalniejsze zakończenie, choćby przedtem sprawy rysowały się lepiej, potwierdza porządek i korumpuje tragizm, gdy na przykład nieprzepisowo zakochana kobieta okupią krótkie szczęście śmiercią, albo gdy smutny koniec na ekranie pozwala tym jaśniej
rozbłysnąć niezniszczalności faktycznego życia. Filmowe tragedie stają się istotnie zakładami poprawy moralnej. Widok nieubłagane* go życia i wzorowego zachowania filmowych ofiar ma przywoływać do porządku masy, zdemoralizowane przez egzystencję w systemie przymusu, a ucywilizowane o tyle, że na siłę wpojono im pewne zachowania, przez które każdą szparą prześwieca wściekłość i krnąbrny upór. KLultura zawsze przyczyniała się do poskramiania zarówno instynktów rewolucyjnych, jak i barbarzyńskich. Kultura uprzemysłowiona czyni jeszcze więcej. Wbija do głowy, pod jakim warunkiem można w ogóle utrzymać się przy nieubłaganym życiu. Jednostka powinna całe swoje zniechęcenie i obrzydzenie wykorzystać jako siłę napędową, wydającą ją w ręce kolektywnej władzy, która w niej owo zniechęcenie i obrzydzenie budzi. Rozpaczliwe sytuacje, które stale nękają widza w codziennym życiu, w odtworzeniu nie wiadomo jakim sposobem stają się obietnicą, że wolno żyć dalej. Wystarczy zdać sobie sprawę z własnej nicości, wystarczy podpisać kapitulację, a już tkwi się w społecznej sieci. Społeczeństwo jest społeczeństwem desperatów, a przeto pastwą gangsterów. W kilku najznakomitszych powieściach niemieckich okresu przedfaszystowskiego, jak Berlin jĄ.lexanderpiątej i Co dalej, stęary człowieku, tendencja ta ujawnia się równie drastycznie jak w przeciętnym filmie i w metodzie jazzu. W gruncie rzeczy chodzi przy tym zawsze o drwinę mężczyzny z samego siebie. Nigdy nie stanie się ekonomicznym podmiotem, przedsiębiorcą, właścicielem; taka możliwość została całkowicie zlikwidowana. Samodzielne przedsiębiorstwo, którego prowadzenie i dziedziczenie — choćby był to tylko sklepik — wyznaczało byt mieszczańskiej rodziny i pozycję ojca, popada bez ratunku w zależność. Wszyscy stają się najemnymi pracownikami, a w cywilizacji najemników nie ma miejsca na — i tak wątpliwy — autorytet głowy rodziny. Zachowanie jednostki wobec gangu, z jakim styka się w interesach, w zawodzie czy w partii, niezależnie od tego, czy jest, czy dopiero ma zostać jego członkiem, gesty przywódcy wobec mas, gesty zakochanego wobec ukochanej nabierają osobliwie masochistycznych rysów. Każdy musi wciąż na nowo udowadniać swoje moralne kwalifikacje do istnienia w tym społeczeństwie,