54
Krzysztof Kozłowski
malowaniu radiowozów i powrocie do przedwojennych stopni policyjnych (wymiana dotychczasowych mundurów na nowozaprojektowane nie doszła ostatecznie do skutku z braku pieniędzy).
Kluczową sprawą było przywrócenie zaufania społecznego do Policji. Była to nie tylko sprawa honoru, ale też oczywisty wymóg: bez współdziałania z ludnością każda policja jest ślepa i bezradna. Nie tylko my w MSW, ale przede wszystkim twórcy „ustaw policyjnych" robili wiele by już nigdy uczciwy obywatel nie musiał się bać stróżów prawa. Pamięć minionych lat działalności milicji była wówczas tak silna, że prowadziła do formalnych wniosków na forum sejmowym, by policjanci na służbie byli nieuzbrojeni, by praktycznie nie mogli strzelać nawet w obronie własnej, a tym bardziej stosować środków techniki operacyjnej (podsłuchy, podglądy, agentura). W efekcie „ustawy policyjne" niezmiernie ograniczyły możliwości zarówno użycia broni, jak i stosowania technik operacyjnych (potrzebna była każdorazowo zgoda aż dwu ministrów). Tymczasem szybko rosło zagrożenie przestępczością. Na czarny rynek wypływała masowo broń kupowana m.in. od opuszczających nasz kraj żołnierzy sowieckich. Przestępcy nie mieli zahamowań w jej użyciu, natomiast użycie broni przez policjanta kończyło się zazwyczaj długotrwałymi i nieprzyjemnymi dla niego procedurami. Policjant był po prostu w gorszej sytuacji niż bandyta. Policjanci zaczęli się bać bandytów, a nie odwrotnie. Późniejsze nowelizacje „ustaw policyjnych" stanowiły kolejne próby uzdrowienia tej sytuacji.
Skuteczność Policji była dodatkowo ograniczona słabym wyszkoleniem: funkcjonariusz oddawał przeciętnie w ciągu roku zaledwie piętnaście strzałów ćwiczebnych (elitarny antyterrorysta - raptem sto pięćdziesiąt strzałów rocznie). Resort dysponował co prawda półtora tysiącem ton środków chemicznych do rozproszenia tłumów, ciężkimi karabinami maszynowymi, a nawet działami, ale broń osobista była o klasę gorsza od używanej przez bandytów, a samochody (polonezy) zdecydowanie wolniejsze od tych, które trzeba było ścigać. Na te problemy nakładały się przestarzałe środki łączności. Wystarczy powiedzieć, że w lipcu 1990 r. Policja nie dysponowała ani jednym faxem, co pozwalałoby przesyłać w prosty sposób notatki, szkice, dokumenty. Do dziś zresztą w powszechnym użyciu w komendach są maszyny do pisania, a komputery zazwyczaj stanowią prywatną własność funkcjonariuszy. Co gorsza nawet Komenda Główna po prostu nie wiedziała (bo niby skąd) jaką broń, jakie samochody należałoby kupić.
Przy pierwszych zakupach podpatrywaliśmy głównie policję niemiecką, ale na to trzeba było uruchomić kontakty bezpośrednie i z innymi policjami zachodnimi - czyli procedury, które do tej pory nie istniały. Zaczęliśmy skromnie od udziału w międzynarodowych policyjnych zawodach sportowych, by już w połowie roku przygotować językowo grupy wyselekcjonowanych młodych oficerów i sukcesywnie wysyłać ich na staże do Francji i USA (nie zapomnę dumy i szczęścia policjantów, którzy brali udział w patrolach policyjnych w legendarnym Miami). To było nie tylko oswojenie z Zachodem, ale przede wszystkim konieczność szybkiego wyszkolenia oficerów w specjalizacjach bądź nieznanych, bądź. lekceważonych w PUL specjalnościach, takich jak: walka