200 / Laboratoria Znwy
i stukał. Jeśli Święty odpowiadał, otwierał drzwi i zapalał z |K,iVr świece na ołtarzu, otwierał okna, a Święty dalej odprawiał fl1 rzekając, że czas tak szybko minął. Kiedy zaś nie odpowiadał, k^jj odczekiwał jeszcze trochę, wracał i tak aż do chwili, kiedy L:. dawał mu znak. by wszedł. 0 tym, co się działo między nim a 1)^ w owym czasie, nie można powiedzieć nic więcej ponad to, że ci J mu służyli do mszy, wchodząc na koniec do kaplicy, znajdowali ogół w takim stanie, iż sądzili, że umarł”*’.
Kolacje bez współbiesiadników, msza przy drzwiach zamkniętych Święty Filip ukry wał się również przy innych liturgicznych okuzjaefc. kiedy przyjmował ciało Bana, kiedy pil jego krew, usiłował oddali wiernych i współbraci, spożywać święty posiłek bez świadków: „Przyjmując Ciało Bańskie, czuł niezwykłą słodycz, zachowując się tal. jak ktoś, kto kosztuje jakiejś wspaniałej potrawy. Z tej samej przy czyny] starał się wybierać największe hostie, jakie mógł znaleźć, aby te prze- l najświętsze opłatki pozostawały w ustach jak najdłużej i aby mógł I rozkoszować się tym pizesłodkim pokarmem. Smakując go, jak poświat), czają ci, co służyli mu do mszy, wpadał czasami w niepojęte stany”*1, ] „Największe hostie przedłużały niewysłowioną rozkosz ofiarnego poJ karmu, przenosząc Świętego w niezwykłą krainę, gdzie smak powodo«]| nieznane upojenie, wyzwalał ^niepojęte stany». Lekarze twierdzili, że I •żywił się wyłącznie Przenajświętszym Sakramentem-’’®.
Świętość i bluźnierstwo przeplatały się w cieniu ołtarza, tworząc i szczególną mieszankę, na którą składały się: rozkosz zmysłowa, mi-styczne łakomstwo i duchowe upojenie. Nierozplątywalny węzeł, ko-1 munia przeżywana ciałem i duszą pod wpływem owego wprawiającego w szaleństwo „przesłodkiego pokarmu" o zachwycającym smaku, wszystko to wywoływało niekontrolowane reakcje.
Wampiryczny, nabożnie ludożerczy był stosunek świętego Filipa do boskiej krwi.
„Pijąc krew, wylizywał z taką pasją kielich, że zdawało się, iż nie może się od niego oderwać: zniszczył nawet na brzegu kielicha nie tylko złocenie, ale i srebro, zostawiwszy na nim ślad zębów. To właśnie było przy czyną, dla której nie chciał, aby ten, kto mu służy do mszy, widniał jego twarz, kazał mu więc stać z boku, polecając, by podał serwetkę dopiero wtedy, kiedy da znak. Gdy zaś odprawiał mszę pny inn' i
raacli, nje pr/y głównym, co zdarzało się zresztą rzadko, nie pozwalałaby uczestniczący w nabożeństwie ustawili się tak, by mogłi zo-baczyć jego oblicze. Mógł wtedy wypić krew tak, jak mu się podobało i nikt nie pizyglądał się jego gestom, pełnym szczególnej pobożności, którą Bóg go natchnął. Dlatego też odprawiał często ostatnią mszę, aby nie było przy nim ludzi i aby nikt nie zauważył jego łez”83. Przeżywana z taką intensywnością boska ofiara przeistaczała się mroczną rozgrywkę w cztery oczy, której nikt obcy nie powinien oglądać, tak pełna była grozy i nieznośnego napięcia. Jego szczególny sposób „picia krwi” bez świadków osiągał szczyty wstrząsającego dramatyzmu.
W oratoriach filipinów teatralna atmosfera, która pod wpływem założyciela zakonu ukształtowała wielu mnichów, osiągnęła wysoki stopień ekscentryczności. Ofiara przy ołtarzu, kulminacyjny moment dnia chrześcijanina, odgrywana była na nowo przez księży-aktorów, którzy dostosowywali ją do własnej wrażliwości i cech charakteru, wzbogacali o skomplikowane, stłumione doświadczenia i medytacje, przeplatane nagłymi zmianami rytmu i tonu.
Kapłan z Kongregacji Oratorium, neapolitańczyk, ojciec Francesco dłAnna z książąt Laviano (1709-1782), w oczekiwaniu na „niebiańskie tajemnice” mszy już na samą myśl, że wkrótce „będzie trzymał samego Boga w dłoniach”, wpadał w stan głębokiego wzburzenia. Wyspowiadawszy się z „największą delikatnością”, jaka była możliwa, „poświęcał jeszcze pół godziny na przygotowanie się i trwał w kontemplacji wielkiej tajemnicy (...]. Szczęśliwy ten, kto mógł służyć mu do mszy, gdyż rzeczywiście budził chęć pokuty, kiedy spełniał tę boską ofiarę w takim spokoju i wewnętrznym skupieniu, tak ściśle przestrzegając wskazówek księgi liturgicznej, że trudno było być przy tym obecnym i nie czuć, jak serce wypełnia nabożność^*.
„Wyraz twarzy ojca Francesca d’Anna był poważny, na pierwszy rzut oka melancholijny, cera bardzo ciemna. Włosy, nim osiwiały, były | oiemnokasztanowe. Głowa raczej mała i okrągła, przechylona na prawo. Rozległe, wysokie czoło. Gęste brwi. Oczy czarne, małe i przenikliwe. Nos wystający, prosty, bardzo długi, z dużymi nozdrzami. Usta szerokie, policzki obwisłe, ręce dość małe, często opuchnięte od ciągłych odmrożeń”®5.