210 / laboratoria
zystencji, które przeminęły bez śladu. Jego styl życia byl naH podobniej zbieżny ze stylem wielu innych anonimowych ninicS i kapłanów; jego rezerwa, jego miłosierdzie, jego zdolność do czucia, jego umartwianie się nie musiały być niczym szczegflM wyjątkowym. Było to życie skonstruowane - podobnie jak wiele innych - zgodnie z modelem człowieczeństwa innym od przeciętnej, nznJ czone codziennym gwałtem zadawanym temperamentowi, własnej] „naturze”. Każdy przebłysk instynktu, wszelka cecha charakteru Myl tłumione i oswajane za pomocą ciągłych umartwień, zarówno fizycznych, jak i psychicznych.
„Według powszechnej opinii |...] byl z natury namiętny i zapalcJ) a jednak, na skutek ciągłego przezwyciężania się i zadawania m3 gwałtu, zdołał niemal odmienić swoją naturę i uchodził za człowiJ flegmatycznego, powolnego i zimnego”111.
Zmieniwszy radykalnie swój wewnętrzny świat, stracił również upodo’] banie do wielorakich przyjemnych aspektów „natury”.
Wezwany przez swą penitentkę, arystokratkę Ippolitę Caraffę. biężaę] Chiusy i hrabinę Policaslro, która aby dojść do siebie po przebyty] chorobach, spędzała czas na „miłej wilegiaturzc , odbył z nią długu rozmowę na delikatne tematy duchowej natury: „usiedli w zakątku pięknego ogrodu i tak spędził całe cztery godziny z panią hrabiną, nigdy jednak nie podniósł wzroku, aby cieszyć się zielenią drzew, barwami kwiatów, obfitością owoców, cichym szmerem fontanny”112. [J Tłumienie i umartwianie się. Jeśli ktoś obraził go na ulicy, prcecho-1 dził obok niczym milczący cień: „wzruszał w takich wypadkach n* I mionami, wznosił oczy ku niebu, lekko wzdychał, krzyżował ręce na I piersi, strzepywał czasami lekko coś z szaty, jak gdyby się pobrudziła albo unosił ją, by ominąć na drodze jakąś niewidoczną przeszkodę. Tak wyglądały jego najgroźniejsze wybuchy gniewu i największa złość""8.
„Zimą nie zbliżał się nigdy do ognia; nie odgonił nigdy od siebie żadnego z insektów, które nękają ludzi szczególnie latem; nie usiadł nigdy w fotelu; nie spróbował nigdy ani czekolady, ani kawy, ani sorbctu. niekiedy tylko, w czasie rekreacji, gdy z tej okazji któryś z kapłanów przynosił prezent w postaci słodyczy, z uprzejmości kosztował odrobinę, ale bardziej po to, by pobudzić apetyt, niż aby go zaspokoić.
211/ Jędrne, miękkie i giętkie
praea ponad czterdzieści lat nie jadł mięsa ani nie pił wina, jego wikt był bardzo ubogi i choć przy stole zdawał się bardzo zajęty jedzeniem, •dyż niemal zawsze ostatni składał serwetkę i kończył, to jednak całe jego zajęcie polegało (by ukryć umartwianie się) na dotykaniu potraw, krojeniu na kawałki kromki chleba, zbieraniu okruchów, powolnym obieraniu jabłka, gruszki albo figi, albo brzoskwini, wydłubywaniu pestek z winogron, wiśni, śliwek itd. Jego obfity obiad sprowadzał się w końcu do zwykłej zupy z zieleniny, czasami nieprzyprawionej; kolację zaś stanowił zawsze bulion oraz zwykły ser, reszta zaś trafiała się biednym. A ponieważ chętniej jadał rybę, podający do stołu starał się nałożyć mu najlepszy kawałek, kiedy jednak to zauważył, od razu wyciągał rękę, aby wziąć porcję, która wydawała mu się gorsza. A jeśli przez niedopatrzenie nie udał mu się taki manewr, nie tykał jej nawet. Mimo że cierpiał na bóle żołądka i głowy, szczególnie w ostatnich latach życia, nie pozwolił nigdy, by mu podano jakiś specjalny posiłek, zadowalał się zwykłymi potrawami, nigdy się nie skarżył, zupełnie jakby był zdrów i w pełni sił'’114.
Kolacja kapłana (albo obiad) stanowiła małe arcydzieło symulacji, pozorowanych gestów, niewinnego dziecinnego udawania: jedzenie w tak zwolnionym tempie, tak długie obieranie owocu, poruszanie widelcem i nożem, zbieranie okruchów, tak pedantyczne, skrupulatne ^wyjmowanie pestek z winogron - wszystko to wydawało się popisowym numerem wielkiego komika z okresu filmu niemego.
„Chodził na ogół pochylony i kulejąc, nie tyle z powodu licznych dolegliwości, a szczególnie odcisków i wrośniętych paznokci, co znosił z niewyczerpaną cierpliwością, ile dlatego, że pod spodem nosił szorstką włosiennicę, jak ze zdziwieniem i nabożeństwem odkryto po jego śmierci. Aby nie wzbudzać litości, starał się zawsze nie pokazywać innym, o ile tylko było to możliwe, że cierpi. Kiedy lekarze przepisywali mu raz jedno, raz drugie lekarstwo, a to na wzmocnienie osłabionego żołądka, a to na podniesienie sil, a lo na złagodzenie bólów, brał je, kierując się posłuszeństwem, wystarczyło jednak, by poczuł lekką poprawę, a już przestawał je przyjmować [..&]'**
Było to rozpowszechnione podejście do lekarstw i lekarzy, sięgające daleko wstecz, szczególnie krytyczne w wypadku byłych lekarzy albo osób obeznanych z medycyną. Święty Wincenty k Paulo uważał za