fiO
ci, którzy mniemają mylnie, jakoby istniała jakakolwiek różnica poziomu umysłowego pomiędzy analfabelem, a człowiekiem umiejącym czytać, lecz nie czytującym inaczej, jak tylko dla »zabicia czasu*. Różnicę widzę tylko w rozwoju wyobraźni, ale nie widzę w rozwoju rozumu; przy tym samym zaś niskim stopniu rozumu wyższy stopień wyobraźni wiedzie w sam raz do urojeń. Czego się tu łudzić? dranica tedy urojeń jest u ludu znacznie ciaśniejszą, niż po miastach i koniec końców, pod chłopskiemi rojeniami znajdzie się zawsze grunt. Dokopać się tego gruntu jest bezwarunkowo obowiązkiem.
Gdzieś tam na gruncie potrzeby wmówionej lub urojonej znajdzie się jakaś potrzeba rzeczywista, której lud sam nie umiał wskazać; a przyczyną wszystkiego będzie zawsze jakaś krzywda chłopska.
Pytajmy ludu szczerem, otwartem sercem, co mu dolega? a unikniemy bałamutnego wyliczania wątpliwej wartości środków zaradczych przemycanych pod etykietą potrzeb ludowych. Pytajmy ludu z braterską troskliwością, czego nie chce, co mu zawadza w naturalnym rozwoju, a unikniemy w części przynajmniej niewłaściwych określeń tego, czego chce.
Wszystko tedy uwzględniać należy; przyjmować trzeba skrzętnie do wiadomości pojawienie się jakiejkolwiek »polrzeby ludu*, chociażby ona zaraz na pierwszy rzut oka wydała się wprost niedorzeczną. Katalogować to sobie formalnie trzeba, pozbierać jako inateryał, który musi być kompletny, jeżeli ma się prawdziwie na coś przydać.
Na takiej dopiero podstawie można się zabrać do sprawy ludowej, ale nie z doktrynami raeyonalislycznemi, ani leż nie z assymilaeyjnemi zapędami. Trzeba znać lud, znać jego potrzeby i to nietylko te, które my określamy, ale niemniej też te, które lud sam sobie określa i to bez względu na wrażenia, jakich my podczas takiego studyum doznajemy. Póki nie zabierzemy się do tego z spokojem i zimną krwią, nie będziemy wiedzieć, co ludowi potrzebne, co jest potrzebą rzeczywista, a co tylko urojoną, urojoną czyto przez lud, czylo przez nas samych.
Przyjrzyjmy się teraz bliżej stosunkowi inteligen-cyi do ruchu ludowego, jak on się dziś przedstawia na tle rozkwitu metody assymilacyjnej.
Większość inteligencyi uważa ruch ludowy za prąd rewolucyjny, stąd też sprzyja mu się lub też pragnie się go stłumić nie według tego, jak się kto zapatruje na sprawy tego ludu, lecz według tego, czy kto jest przeciwnikiem, czy też zwolennikiem rewolucyi. Na rewolucyę zaś jest gotowa przestarzała recepta, żeby ją »tłumić w zarodku« (zamiast: usuwać jej zarodki); stąd zbytnia energia w używaniu władzy, dochodząca często do jej nadużywania, stąd też strach przed sukmaną, jeżeli zajmie jakie niezajmowane dotychczas miejsce. A równocześnie z drugiej strony rozbudzanie namiętności, odwodzenie ludu od pozytywnego, spokojnego załatwiania spraw i starania o to, żeby on ciągle był w nerwowem naprężeniu i to, co nazwalibyśmy w mieście systematycznem wyprowadzaniem ludu na ulicę; owo nowe jarmarkowanie, owo wiecowanie bez końca, odbywanie tłumnych zebrań ludzi, którzy ledwie w kilku umieją porządnie się naradzić. Gdyby tu sym-patya z ruchem ludowym nie miała źródła w sympatyi (mniej lub więcej świadomej, lecz często zupełnie świadomej) z rewo-lucyą, mielibyśmy zamiast wieców systematyczne zbieranie opinij rad gminnych, a ta droga wiodłaby przecież bez porównania szybciej do celu. Większość tedy inteligencyi zbliża się do ruchu ludowego dla miłości lub nienawiści rewolucyi, ale nie dla miłości ludu; miłość ta streszcza się w staraniach, żeby lud odwieść od przewrotu społecznego. Lud sam ani nawet o czemś takiem myślał i z pewnością nie to mu w głowie; ale jeżeli większość inteligencyi ciągle mu to podpowiada, czegóż się dziwić, że gdzieś tam wr dusznej szopie wiecowej padnie słówko z rewolucyjnego słownika. Przeciwnicy rewolucyi podobni są w tej sprawie do niezręcznego i niedoświadczonego spowiednika, który z niewłaściwem pytaniem zwTrócił uwagę, że ten lub ów grzech dałby się popełnić.
Uważanie ludowego ruchu za prąd rewolucyjny wiedzie do wyjątkowego stosowania ustaw względem ludu. Upraszam