120
Polityka nie jest nauką, ona jest tylko sztuką, która sama wiedzy nie daje, a trzeba przecież koniecznie coś umieć, chcąc się do niej zabrać. Zapytajmy przeto każdego polityka, czem byłby, gdyby nie był politykiem? Jeżeli w takim razie nie byłby niczem. odmówmy mu także w polityce głosu. Dążmy do tego, żeby sam lud zrobić w tej mierze wymagającym. Ale do tego trzeba koniecznie podnieść godność stanu chłopskiego, uznać najpierw wśród nas samych, że gospodarz wiejski jest pod względem społecznym czemś znacznie wyższem od kogoś, kto żywi się przy sprawach publicznych dlatego, że się nie wyuczył porządnie ani żadnej nauki, ani żadnego rzemiosła; a tymczasem u nas miasteczkowy dyurnista uchodzi ciągle za coś wyższego od kmiecia!
Zrzućmy pychę i uznajmy chłopa kolegą w narodzie, wzniećmy w sobie miłość ludu wiejskiego, jako najwyższy wykwit patryotyzmu, a zarazem najrozumniejszy postulat liczenia się z biegiem spraw dziejowych. Niech ból ludu będzie naszym bólem i gdy chłop woła, że mu krzywda, spieszmy wszyscy przekonać się gruntownie i wszechstronnie, o co chodzi; a gdy się przekona, że każdą krzywdę gorąco pragniemy usunąć, wtenczas zniknie obawa o podnoszenie wołań o krzywdy dla demonstracyi, bo takie demonstracye sam lud natenczas potępi. Ale do tego trzeba, żebyśmy całem sercem przejęli się dolą ludu wiejskiego. Zasługuje on na to w zupełności, on, który swą inteligencyą i swym znojem pomagał dawniej zatykać białe orły na dalekim wschodzie, a który teraz własne mi siłami odzyskuje Prusy i Ślązk; on, który ani razu nie łączył się przeciw Ojczyźnie z zewnętrznym wrogiem, a teraz jest dla wroga niezdobytą fortecą polskości — wkrótce zaś być może milionową rzeszą patryotów.
Dajmyż tedy spokój swarom epigonostwa politycznego; niechaj raczej wszystkie nasze siły polityczne, o ile nie są za krajem potrzebne, zstąpią do wsi polskiej.
Tak niegdyś poezya polska zstąpiła do pieśni gminnej i stała się wielką, europejską. Tak też w tej chwili, gdyby się udało stosunek inteligencyi do ludu wprowadzić na właściwe tory. mogłoby następne pokolenie gotować się do wspaniałego żniwa. Znajdujemy się wobec zakopanego skarbu, którego obfitość przekracza najśmielsze marzenia. Ale wydobyć go można tylko zręeznem, slosownem, właściwem odkopywaniem, bo inaczej zasypie go się jeszcze bardziej. Tak jest, nie waham się powiedzieć, że znajdujemy się wobec wielkiej chwili dziejowej; od nas zależy, czy ją wyzyskamy. Nie waham się twierdzić, że to jest chwila ciężarna skutkami na cały wiek następny; chwila, która może nam roztworzyć nowe horyzonty dziejowe, przywrócić sławę, chlubę, stanowisko zatracone, albo też do reszty skazać na zatracenie.
Ciężką dźwigali na sobie odpowiedzialność ludzie z lat 1801 — 63. Mnie się zdaje, że my dźwigamy jeszcze cięższą.
Stosunek naszej inteligencyi do ruchu ludowego jest sprawą jeszcze donioślejszą, niż nią był w r. 1863. stosunek nasz do rządu rosyjskiego. A tern ważniejszą jest chwila dzisiejsza, że gdyby zawołać »caveant consules*, okrzyk stosowałby się do każdego, bo tu dpprawdy każdy jest konsulem, każdy ma możność naprawiania, a jeszcze większą możność psucia.
Wszystko dla ludu! Hasło to znajduje u nas serdeczny oddźwięk w tylu tysiącach piersi, że zbyteczną fatygą byłoby pisać broszurę, ażeby wykazać jego słuszność; byłoby to wśród najszlachetniejszego w Europie narodu, jak noszenie sów do Aten. Nie dlatego też chwyciłem za pióro. Duch jest silny, ale ciało mdłe, a najmdlejsze w tej Polsce, która siłą ducha błyszczała tyle razy jak drogowskaz dziejowy. Duchem jest cel, a ciałem są środki; duchem są ideały, a ciałem jest polityka, owo malum necessarium, ten niezbędny warunek i nieuchronna dźwignia jakiegokolwiek wcielenia ideału dziejowego.
Hasło »wszystko dla ludu* ma polityki dwie i tu rzeczywiście dzielimy się na dwa stronnictwa, choć jeszcze w zamęcie nie doszliśmy do świadomości tego; oto jedni wołamy: »dla ludu bez ludu*, a drudzy: »dla ludu