Foster Alan Dean - Przeklęci Tom 02 - Krzywe Zwierciadło - Rozdział 20
Randżi czuł się nieswojo w czterech ścianach, gdy siedział tak i ze wszystkich
sił życzył dawnym przyjaciołom porażki. Gdyby tak Biraczii i inni z sił
inwazyjnych zdołali jednak opanować kompleks i "uratować" jeńców, wszyscy
odwróciliby się z pewnością od Randżiego. Nawet Saguio. Koniec marzeń o
spotkaniu z Pierwszym, o operacji, uwolnieniu kompanów. Zostałby odesłany
pierwszym statkiem na tyły i oddany na żer Ampliturom.
Jednak pozbawiona utalentowanego dowódcy grupa nie przełamała obrony. Oddziały
Biracziiego i Kossinzy musiały się wycofać i poszukać schronienia na pogórzu.
Pogrążeni w żałobie po stracie przyjaciół, zażądali dalszych rozkazów ze
sztabu odcinka.
Dwa tygodnie później do kompleksu przedarł się konwój uzbrojonych po zęby
transporterów opancerzonych. Przybyły wprost ze stolicy planety, z Usilayy.
Obrońcy stacji mocy nie dowierzali własnym uszom: konwój nie przywiózł
uzupełnień. Wyprawę zorganizowano po to jedynie, aby odstawić więźniów w
bezpieczniejsze miejsce.
Nawał obowiązków nie zostawiał wiele czasu na prywatne kontakty, a teraz było
już za późno, niemniej ziemski oficer znalazł chwilę, aby pożegnać więźniów.
- Słuchaj - powiedział Randżiemu - nie wiem, kim naprawdę jesteś, nie wiem,
ile prawdy jest w twoich opowieściach, ale jeśli naprawdę jesteśmy
pobratymcami, to jakim cudem wyglądasz tak dziwacznie?
- Już mówiłem. To sprawka Ampliturów. Mężczyzna pokiwał ze smutkiem głową.
- Nikomu nie przepuszczą... Ale... Zrobisz coś dla mnie? - spytał niezbyt
pewnym głosem. - Nie zdążyliśmy się poznać i nic mi nie zawdzięczasz, ale gdy
kiedyś w końcu trochę się to uspokoi, czy zechciałbyś dać mi znać, jak to
wszystko się skończyło? Ot tak, żeby zaspokoić moją ciekawość.
- Spróbuję - obiecał Randżi i uścisnął dłoń oficera. Dla niego był to już
całkiem naturalny gest, jednak obecni w tyle podwładni zaszemrali złowrogo.
W drodze powrotnej konwój nie był wcale atakowany. Zajęte o wiele ważniejszymi
celami siły inwazyjne nie chciały marnować żołnierzy i amunicji na tak
drugorzędny cel. Oczywiście, gdyby Aszreganie wiedzieli o niezwykłych
pasażerach, próbowaliby utrudnić przejazd, jednak dowództwo było zdania, iż
odważna do szaleństwa grupa zginęła podczas heroicznej próby opanowania
kompleksu. Wysłano już stosowne komunikaty do przyjaciół i rodzin.
Towarzysze Randżiego mogli po raz pierwszy przyjrzeć się Ziemianom z bliska.
Chcąc nie chcąc musieli przyznać, że podobieństwo jest uderzające. Ludzie byli
podobnie zdumieni, a wszyscy obcy, nie wtajemniczeni rzecz jasna w sprawę,
snuli głośno rozważania o równoległej ewolucji.
Pamiętano jednak, że nie wygląd jest najważniejszy, ale stan świadomości
osobliwych istot. To, za kogo się uważają, czyim mienią się sojusznikiem. A
wszyscy więźniowie zachowywali się jak Aszreganie. Może poza ich dowódcą...
Usilayy nie robiło wrażenia stolicy planety, na której toczy się wojna. W
patoce jesiennego słońca tętniło życiem, mieniło się późnymi kwiatami i
wielokolorowymi, więdnącymi liśćmi. Wkoło szemrały starannie wyregulowane
strumyki, lśniły tęczą fontanny. Wojna zdała się abstraktem, iluzją.
Waisowie nie pojawili się nawet w polu widzenia więźniów. Starannie omijali
tak jeńców, jak i ich strażników.
Randżi świadom był sukcesu. Udało mu się bezpiecznie wyprowadzić dwadzieścia
pięć osób. Wszelako boleśnie odczuwał brak Soratiiego i Kossinzy. Chociaż nie
tracił nadziei. Może siły inwazyjne poniosą klęskę, a wtedy będzie szansa, że
reszta przyjaciół trafi do niewoli, zanim statki Wspólnoty zdążą wszystkich
ewakuować.
Jeśli nie, to będzie miał do towarzystwa przynajmniej Tourmasta i Winuna. Może
potem zdołają wrócić jakoś do swoich oddziałów, do domów, poniosą dalej wieści
o manipulacji Ampliturów. Nie będą mieli innego wyboru. Znajdą się w tej samej
sytuacji, jak wcześniej Randżi.
Wszystko da się zrobić, byle ostrożnie. Inaczej Ampliturowie zbyt wcześnie
dowiedzą się o podstępie. Randżi chciałby jak najszybciej zakończyć ten
zbrodniczy eksperyment, ale z drugiej strony wcale nie pragnął zostawiać w
rękach Ampliturów kilku tysięcy podobnych mu nieszczęśników, których czekałaby
wtedy zagłada. Zostaliby usunięci po cichu, bezlitośnie.
Jeńcy mieli możliwość obserwowania operacji na monitorach, jednak wszyscy
odmówili. Zabieg był bezkrwawy, a jego przebieg mało co mógł powiedzieć
laikom, jednak cała grupa zażądała wstępu na salę zabiegową. Wyraźnie nie
dowierzali.
Zgodzono się. Ubrani w stosowne kitle stłoczyli się za szybą. Wzniesiony przez
Waisów kompleks szpitalny łączył w jedno piękno i funkcjonalność. Był naprawdę
udany. Za oknami falowało morze upstrzonej kwiatami zieleni.
Randżi siedział z bratem w sali przedoperacyjnej. Saguio robił wrażenie o
wiele spokojniejszego i bardziej pewnego siebie niż Randżi.
- Spokojnie, bracie. Jeśli niczego nie pomyliłeś, to nie powinno być kłopotów.
- Ale to jednak złożona operacja - mruknął Randżi. - Samo przecięcie dróg
nerwowych to nie przelewki.
- Przecież przeszedłeś przez to i żyjesz. Wciąż tak samo zwariowany... -
uśmiechnął się Saguio. - Chociaż trochę mi nieswojo.
- Będę cały czas z tobą. Wszyscy będziemy.
- Wspaniale - mruknął młodzieniec, usuwając obawy w cień. - Uważajcie, żeby
nie obcięli mi za dużo.
Pojawił się O'o'yan z doustnym środkiem znieczulającym. Pięć minut później
dwie nieduże, gadzie postacie skierowały nosze z uśpionym Saguio do sali
operacyjnej.
Widzowie umilkli. Patrzyli, jak głowa chłopaka zostaje unieruchomiona
pneumatycznymi obejmami. Kilku Massudów strzegło przez cały czas drzwi.
Para Hivistahmów zasiadła za sterownikami komputera. Towarzyszył im najlepszy
na planecie ludzki programista. Randżi przyjrzał im się, po czym podszedł do
komputera i położył dłoń na konsoli.
- Poczekajcie. A gdzie Pierwszy?
Bliższy z dwóch Hivistahmów zamrugał zdziwiony.
- Jestem Drugi, kieruję zespołami lekarskimi na Ulaluable. Pierwszy, o którego
pytasz, nie mógł przybyć. Za daleko, za mało czasu.
Randżi spojrzał z niepokojem na nieprzytomnego brata. Wyglądał teraz na
jeszcze młodszego niż zwykle.
- Żaden z was nie był nawet świadkiem poprzedniej operacji. Oczekiwałem kogoś
bardziej doświadczonego.
- Zapewniam, że jesteśmy wystarczająco kompetentni. Odpowiednie programy
zostały nam przekazane w zdublowanej transmisji. Sprawdziliśmy je trzykrotnie,
zanim trafiły do komputera. Pamiętaj, że siedzimy tu tylko na wszelki wypadek.
Nie ingerujemy w procedurę.
Randżi jednak wciąż się wahał.
- Program powstał na podstawie mojego organizmu. Saguio może być inny.
- Wzięliśmy to pod uwagę. Procedura jest elastyczna. W ostateczności będziemy
ingerować osobiście.
- Coś nie tak, dowódco? - rozległ się w pobliżu głos Tourmasta.
Czy powinien żądać przybycia Pierwszego? To mogłoby dodatkowo rozbudzić
podejrzenia towarzyszy. Randżi znów bezradnie spojrzał na brata.
- Odwołajcie całą imprezę - powiedział w końcu, obchodząc konsolę. - Nie
obchodzi mnie, jak starannie sprawdzaliście ten program. Nie pozwolę...
Nagle coś pacneło go miękko w plecy. Obrócił się. Jeden z Massudów celował weń z
wąskiej, metalowej rurki. Dwoma palcami pieścił skomplikowany mechanizm
spustowy.
Randżiemu zdało się, że sala operacyjna utonęła we mgle. Zachwiał się i wsparł
o pulpit. Ledwie słyszał narastający szum głosów. Jego towarzysze coś
szeptali, odpowiedzialny za całość Hivistahm wyjaśniał sytuację.
- Lepiej, żeby pacjent nie pozostawał zbyt długo pod narkozą. Nie ma
niebezpieczeństwa. To zrozumiałe, że wasz dowódca niepokoi się szczególnie o
los brata. Został tylko lekko oszołomiony. Tak będzie lepiej dla nich obu.
Panujemy nad sytuacją. Przesięgam na Krąg i jako lekarz.
Efekt działania ładunku sięgał coraz dalej. Randżi poczuł, że nogi ma jak z
waty. Dwóch Massudów wzięło go pod ramiona i za nogi i wyniosło z pokoju.
Chciał krzyczeć, ale paraliż objął też struny głosowe.
Jakaś twarz wyrosła mu na chwilę przed oczami. Obraz pływał, ale Randżi poznał
Winuna. Nie potrafił jednak odczytać nic z wyrazu oblicza przyjaciela.
Gdy się przebudził, usiadł na łóżku tak gwałtownie, że aż zaskoczony asystent
O'o'yan zemdlał z przerażenia. W ten sposób miast ciskać się i domagać
wyjaśnień, Randżi pochylił się najpierw nad nieprzytomnym stworzeniem i
spróbował zatamować krwawienie z niegroźnej rany na potylicy biedaka.
Szpitalne systemy odnotowały zaraz i samo przebudzenie, i gwałtowną reakcję,
więc po chwili w drzwiach pojawił się Hivistahm w towarzystwie jeszcze jednego
O'o'yana. Ujrzeli Ziemianina klęczącego nad zakrwawionym asystentem. Trwało
chwilę, ntm Randżi zdołał wszystko wyjaśnić i atmosfera przestała się
zagęszczać. Ostatecznie podeszli, by pomóc pacjentowi i poszkodowanemu.
Randżi przeprosił za swe zachowanie, asystent zaś rozgrzeszył go, biorąc winę
na siebie. Wprawdzie był wysoko wykwalifikowanym sanitariuszem, ale nigdy
jeszcze nie opiekował się Ziemianami. Winien lepiej się do tego przygotować, a
obeszłoby się bez wstrząsów.
- Dziękuję za troskę - zakończył asystent.
- Nie ma za co - odparł Randżi i poszukał wzrokiem najstarszego stopniem bądź
stanowiskiem. W końcu dojrzał właściwe naszywki. - Co z moim bratem? - spytał
Hivistahma. - Gdzie jest?
- Czuje się dobrze - odparł młody mężczyzna, który stanął niespodzianie w
progu. - Odpoczywa. - Ziemianin wszedł do pokoju i Randżi dostrzegł na jego
piersi znajomy symbol: dwa oplatające kielich węże. - Ściśle mówiąc leży w
sąsiednim pokoju.
Randżi zerwał się na nogi, potknął i musiał skorzystać z ramienia mężczyzny.
Ani Hivistahmowie, ani O'o'yanowie nie
palili się do fizycznego kontaktu z obcym. Szczególnie nagim obcym.
- Bez paniki - mruknął lekarz. - W szafce znajdziesz swoje ubranie.
Randżi podziękował i skorzystał z rady. Gdy tylko w głowie przestało mu się
kręcić, założył co trzeba i szurając z lekka nogami pospieszył korytarzem do
sąsiedniego pokoju. Przed drzwiami stało dwóch Hivistahmów, wewnątrz ujrzał
jeszcze parę Ziemian. Lekarz kiwnął głową i strażnicy przepuścili Randżiego.
Saguio siedział na łóżku. Oglądał jakiś program rozrywkowy. Gdy ujrzał brata,
wyłączył wirującą nad posłaniem projekcję.
- Cześć, Randzi - uśmiechnął się pogodnie. Wyraźnie odespał już swoje. -
Wyglądasz gorzej niż ja. Randzi wyciągnął dłoń, by oprzeć się o ścianę.
- Też mi się tak wydaje. Jak się czujesz?
- Dobrze. Słyszałem, co ci się przydarzyło. Miły gest, ale jak widać
niekonieczny. Nie musiałeś tego robić. - Spojrzał na stojących za plecami
brata lekarza i strażników. - Czy moglibyście zostawić nas na chwilę samych?
Lekarz zawahał się, ale ostatecznie przytaknął. Powiedział coś strażnikom,
uśmiechnął się przelotnie i wyprowadził ich na korytarz.
Randzi rozejrzał się po pokoju.
- Pewnie i tak nie jesteśmy zupełnie sami.
- Zdziwiłbym się, gdyby było inaczej. Ja na ich miejscu napchałbym tu kamer i
czujników. Reszta oddziału odwiedziła mnie już wcześniej. Przyglądali się
operacji. Musiała robić wrażenie, bo powiedzieli, że teraz już ci wierzą. Ja
też, chociaż niczego nie widziałem. Tourmast opowiedział, że wszystko było
tak, jak mówiłeś. Na ich prośbę technicy powiększyli nawet obraz. - Przesunął
dłonią po włosach. - Chociaż ja nie czuję żadnej różnicy.
- I nie powinieneś.
- Poddali mnie potem paru testom. Posadzili przed jakąś maszyną, która podobno
odtwarza procesy myślowe Nauczycieli... Powiedzieli, że dobry program potrafi
to samo, co każdy Amplitur. l wiesz, poczułem. Byłem cały czas świadom
wszystkiego, co działo się w mojej głowie. Czułem, jak coś na mnie naciska...
Zupełnie nowe odczucie. - Poprawił się w posłaniu i spojrzał na
brata. - Czy to naprawdę to samo? Czy Nauczyciele zmuszali nas do robienia
różnych rzeczy, a my nawet nie wiedzieliśmy, że wykonujemy ich polecenia?
Randzi pokiwał powoli głową.
- Zawsze mówili, że to tylko "sugestie", a to były rozkazy. I nikt nie
potrafił im się oprzeć. Oprócz Ziemian. Operacja nie przywraca zdolności
obronnych, ale czyni przynajmniej odpornymi na te "sugestie". Ampliturowie nie
mają już do nas przystępu.
- Więc cała reszta, ta o porwanych ludzkich dzieciach, też jest prawdziwa?
Randzi znów przytaknął.
- To trochę za wiele na jeden raz, Ran. Za wiele na jednego.
- Przykro mi, ale trudno by było sączyć te nowiny po trochu.
- Od kiedy wiedziałeś? Od zniknięcia z Eirrosad, prawda? Przez całe życie
byłem Aszreganem, a teraz raz-dwa i jestem Ziemianinem. Gdybym jeszcze czuł
się takowym... Byłoby łatwiej. - Dotknął głowy. - To cholerstwo wciąż tam jest?
- Tak. Podobno jest zbyt głęboko w korze mózgowej, by można je było usunąć bez
ryzyka - wyjaśnił Randzi. - Ale wszyscy to mamy.
Znalazł krzesło i przesunął je bliżej łóżka. Było zaprojektowane akurat dla
Hivistahmów, jednak przy odrobinie wysiłku dawało się na nim siedzieć.
- Od kiedy tu wylądowaliśmy, dręczy mnie parę pytań. Dotąd nie miałem z kim
się nimi podzielić. Musiałem czekać. No i doczekałem się.
- Słucham - odparł zaciekawiony Saguio.
- Ale na początek, o której dają tu jeść?
Brat spojrzał nań ze zdumieniem.
- Jadłem z godzinę temu. Nie sadzę, by przynieśli coś przed wieczorem.
- Wezwij sanitariusza. Pewnie masz tam jakiś guzik?
- Jasne - mruknął Saguio i sięgnął do stosownego przycisku. Chwilę później
pojawił się samotny O'o'yan. Randżi nawet nie odwrócił głowy.
- Chcieliśmy coś do zjedzenia, jeśli łaska.
- To nie pora posiłku.
- Ale jesteśmy głodni.
- Rozumiem. Jakieś życzenia co do menu?
- Nie - stwierdził Randżi. - Cokolwiek.
- Proszę - stwierdził gad i wyszedł.
Saguio badał wzrokiem twarz brata. Pamiętał też cały czas o więcej niż
prawdopodobnej obecności podglądu.
- Po co to wszystko?
- Normalnie - odparł spokojnie Randżi. - Jestem głodny.
- Aha. Głodny.
Randżi się zamyślił. Wiedział, że kamery, mikrofony wyłapią każdy jego ruch i
słowo. Ale nie przechwycą myśli.
Pomysł tego eksperymentu przyszedł mu do głowy zaraz po krótkiej i
zdecydowanej wymianie zdań z panią oficer. Dowodząca dziwnie szybko przystała
na jego propozycję i to mimo wcześniejszego sprzeciwu. Zastanawiające.
Potem doszło do spotkania z dwoma Massudami, którzy również osobliwie łatwo
dali się przekonać. Podejrzenia kiełkowały coraz bujniej.
Teraz sanitariusz przystał ochoczo na przyniesienie ponadplanowego posiłku. A
przecież dla O'o'yanów ustalony porządek dnia to podpora ładu tego świata.
Randżi aż palił się do dalszych testów. Może na Massudzie lub Hivistahmie.
Rzecz nie wymagała wielkiego wysiłku. Zupełnie, jakby koncentrowało się wzrok
na samotnym punkcie pośrodku białej karty.
Słyszał już wcześniej, na Omafil, że zjawisko ma charakter czysto
elektromagnetyczny. Wiedział, że istnieją pewne prymitywne organizmy zdolne
wyczuwać podobne impulsy. Tylko wyczuwać i nic więcej. Nie potrafiły rozróżnić
tych napływających z zewnątrz od tworzonych w obrębie własnego organizmu. Na
Ziemi przykładem takich istot były rekiny, inkryminowane zaś organy nosiły
nazwę torebek Lorenziniego. Co ciekawe, podobno owe rekiny przypominały w
niektórych zachowaniach ludzi.
Ale jak nazwać podobny, ale o wiele lepiej rozwinięty organ, który objawił się
w mózgu Randżiego? Jak Ampliturowie nazywali te swoje ośrodki mózgowe, dzięki
którym mogli wpływać na myśli i zachowanie innych istot?
Tak jak Randżi uczynił to już trzykrotnie.
Myślał o tym długo i długo analizował własne zachowanie. Niezwykłe zdolności
nie pojawiły się zaraz po operacji, trzeba było czasu, żeby się
zamanifestowały. Może coś musiało się wygoić po interwencji chirurgicznej.
Jedno było pewne: nikt tego nie oczekiwał i nawet lekarze wciąż jeszcze
niczego nie podejrzewali.
Saguio jeszcze tego nie potrafił, nie wiedział nawet o przypadkowym zapewne
skutku ubocznym operacji. Czas pokaże, czy w jego przypadku będzie tak samo.
Ledwie kilka miesięcy. Randżi będzie musiał pilnie obserwować brata. Dowie
się, czy jest jedynie osobliwością, czy ta cecha to jednostkowa aberracja, czy
prawidłowość.
- Nic ci nie jest? - spytał niespokojnie Saguio.
- Nie. Tylko we łbie wciąż mi jeszcze szumi - uśmiechnął się Randżi.
- A co takiego chciałeś mi powiedzieć?
- Później. Teraz ty powiedz, co z innymi.
- Kaskine-oon i Dourid-aer zgodzili się poddać operacji, gdy będzie już pewne,
że ja ją dobrze zniosłem i Kaskine jest już pewnie na stole. Szef Hivistahmów
obiecał przeprowadzać dwie operacje dziennie tak długo, aż wszyscy będą
"obsłużeni". Mają już gotowy drugi zespół do wygładzania.
- Wygładzania?
- Tak to nazwali. Chirurgia kosmetyczna. - Saguio podrapał się po kościstym
policzku. - Chyba rychło się za mnie zabiorą. I za ciebie też. Założę się, że
będę ładniejszym chłopakiem niż ty. - Położył mu dłoń na ramieniu. - Szykuj
się, braciszku, bo gdy skończą mnie kroić, będę rniał do ciebie wiele pytań.
- Spokojnie, Saguio. Odpowiem na wszystkie. Nawet na te, które jeszcze ci nie
zaświtały.
Strona główna
Indeks
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
09 Rozdzial 27 30rozdzial! (27)rozdzial (27)dziewczyny z hex hall 3 rozdziaĹ 27MLP FIM Fanfic Wojna o EquestriÄ RozdziaĹ 27Laurell K Hamilton Anita Blake 11 BĹÄkitne Grzechy rozdziaĹ 27 (nieof tĹum Scarlettta)RozdziaĹ 27rozdziaĹ 27 tryb egzystecji wg Asziaty SzyjemaszaBestia Zachowuje siÄ Ĺšle Shelly Laurenston RozdziaĹ 27rozdzial (27)rozdzial (27)Kresley Cole Urok Rozdzial 27RozdziaĹ 27RozdziaĹ 27 ZagĹada mieszkania numer piÄÄdziesiÄ
t28 RozdziaĹ 27wiÄcej podobnych podstron