spojrzenia. Wyciągnął rękę po jej dłoń i zapytał się: „Hanuś...ty wiesz, żeś moja?”, a ona z naiwnością odrzekła, że nie wie. Franek dodał: „Najdroższą moją żoną!”, a ona zapytała się kiedy, to ludzie ją tak w końcu nazwą. Nie wiedzieć czemu, to pytanie powiało jak chłód po jego sercu. Mówił do niej serdecznie, że wie co ją niepokoi, ale ma się nie bać, bo i sto ślubów nic nie znaczy, jeśli nie ma miłości. Hanka zapytała się go „wypłat” (chyba o jakieś pieniądze się pytała), szwagier mu jednak nijak odpowiedział, ale jak będzie potrzeba to pewnie da. Najpierw jednak Franek zaznacza, że musi z jej ojcem pogadać, ale przejdzie on wszelkie przeszkody, by z nią być i powiedzie ją do swego domu. Na co Hanka, że gdzie jest ten jego dom? Na to pytanie żartobliwie nie odrzekł nic, spojrzał na nią, ale tak dziwnie, jakby to nie był jego wzrok. Serdecznie popatrzył jej w oczy (z reszta tak jak zawsze) i rzekł: „Jesteś moją! I nigdy już mnie nie opuścisz... no powiedz, Hanuś, tak?”. Ukochana tylko tyle, że ma się starać o to co mu powiedziała. Franek zwierzył się jej, że od pewnego czasu go pewien niepokój prześladuje, ale jak sobie pomyśli, że jest ktoś kto na niego czeka, to aż mu lepiej. W tym momencie Hanka nagle wyrywa rękę i biegnie ku drzwiom wdając: „Czekacie na mnie, tatusiu? Zaraz idę, ino jeszcze koszyk...” Wzięło go szybko i szepnęła do Franka: „Nie zadumaj się na próżno, lepiej o tym pomyśl, coby ja ich już nie musiała słuchać...”. Ojciec z ulicy gniewnie krzyczy, czy idzie w końcu czy nie. Rakoczym zatrząsł gniew, zerwał się i wnet usiadł. Zaczął się zastawiać co mu powie, przecież ma prawo... Rozzłoszczony Franek zażądał dużą flaszkę, poczuł, że mógłby tak pić dzień i noc, więc nawet nie zaczął, siedział sam i nagle zapragnął, żeby ktoś się zjawił. Wybiegł na dwór, myśląc, że może gdzieś jeszcze Hanusię ujrzy. A tu cmentarz... porośnięty jałowcami, ani jednego krzyża ponad ziemią. Idzie pośród jałowców, po oschniętej trawie i widzi wysoki grób. Krzyczy: „Światła! - nie opuści mnie to widmo...ten umarły Ja...”.
Na drugi dzień i przez kolejne chwalili się ludzie, jak to ich Rakoczy uszanował w tynku. Uraczył ich wszystkich winem, a jak to przy pijatyce, każdy mówi o tym co go boli. Chłopi opowiadali o tym jak to ich bieda męczy. Rakoczy na to, że ona ma się może i jeszcze gorzej i co najgorsze jemu nikt nie może pomóc. Franek poleca im wspierać się nawzajem, ratować, a gdy tak prawił niejednemu chłopu polała się łza. Wszyscy chłopi razem zaczęli wołać, że to on ma się nimi opiekować, ma ich ratować, on przyrzekł, że nigdy ich nie opuści, Bóg mu świadkiem.
VIII
U wójta zebrało się mnóstwo ludzi, znaleźli się nawet najstarsi mieszkańcy wsi. Jak mówił Suhaj, przybyli oni, by dać świadectwo. Niedaleko osiedla Sołtysów siedział na kamieniu Franek Rakoczy i rozmyślał. Gniew i oburzenie targały całą jego postacią, z jego monologu wynika, że zostało mu odebrano prawo głosu Franek czuł się pozbawiony wolności, wyrzucał, że od maleńkiego był skrępowany więzami. Wspomina incydent podczas, którego po raz kolejny odebrano mu wolność. Była to noc, nasłuchał się o „wolnych ptakach”, zebrał sporo rówieśników i poszedł z nimi na szczyt Groni palić smolne wici. Ogień zaczęto gasić pomału, a życie go uczyło, aby się poniżać i doprowadziło do tego, że człowiek pogardzał samym sobą (ciężko wywnioskować z tekstu, ale ta wieś się chyba w tę noc spaliła wraz z większą częścią mieszkańców). Wspomina, że krępowano mu ręce i nogi przez trzy lata, ale nie osłabł, ale jest jeszcze miejsce w jego duszy gdzie nikt nie wtaignął. I stało mu się dużo raźniej i weselej. Musiał w sobie stłumić zapalczywe emocje, bowiem jego działania w gniewie zawsze się źle kończyły. Franek długo i uważnie patrzył w stronę Suhajowego osiedla, chciał choć na chwilę, z daleka ujrzeć Hankę. Wściekły był na myśl, że wójt ciągle stoi na przeszkodzie jego szczęścia i Hanki, podniósł rękę zaciśniętą w pięść i groził w stronę osiedla Sołtysów. Wtem usłyszał za sobą głos, pytający go komu to on tak grozi. Ujrzał za sowimi plecami niedużego człowieka, był to Drozd. Franek długo się przyglądał poczciwcowi, od razu zauważył, że to nie jest głupi człowiek, a jego wzrok był przenikliwy. Drozd opowiedział o tym jak to zmarła mu żona, a teraz jest sam. Franek zaproponował mu, że w razie potrzeby ma się Drozd do niego zwrócić, a on z pewnością spróbuje pomóc. Rakoczy zebrał się w sobie i postanowił, że przestanie złorzeczyć! Drozd ma się o wiele gorzej w życiu niż on, a cechuje go spokój. Gdy tak sobie rozmyślał, od wójta zaczęli wychodzić mieszkańcy wsi. Próbował usłyszeć jaki jest wynik