Opracowania różnych tematów, Cztówiek nie kamień, „Cztówiek nie kamień


„Cztówiek nie kamień...". Jaki komentarz do stów Jana

Kochanowskiego dopisali twórcy XIX i XX wieku?

Treść sceny nie pozostawia żadnych wątpliwości: męż­czyzna, kobieta, szkarłatny aniot z mieczem w dłoni, za nimi gałęzie palmowe, przed nimi - pustka. Twarz Adama zakryta jest w geście rozpaczy, Ewa krzyczy;

mówi się, że jej krzyk nawet teraz, po tylu stuleciach, wciąż rozbrzmiewa w uszach patrzących. To już nie średniowiecze. Postacie pierwszych ludzi nie są ukształ­towane j ako niedościgły wzór, daleko im do doskona­łości, widać raczej pewną nicforemność, jakby istotę człowieczeństwa, zaskakuje brak charakterystycznej dla dzieł wcześniejszych godności, skondensowane cier­pienie. Adam bywał porównywany do Marsjasza, La-okoona, oblicze Ewy razi podobieństwem do „kamien­nych odlewów" ludzi zamieszkujących niegdyś Pompeje. Zdawałoby się, że nie przetrwają, że skaza­ni są na zagładę, a jednak historia uczy, iż nie załamali się ostatecznie, choć przyglądającemu się Wypędzeniu z raju Masaccia trudno byłoby w to uwierzyć. Ukazy­wanie takich paradoksów natury ludzkiej to zresztą domena literatury. Dobry komentarz do wizerunku pierwszych rodziców dałyby słowa Kochanowskiego „Człowiek nie kamień..."; słowa o tyle właściwe, że krótkie i treściwe - i nie trzeba wcale patrzeć, jak kontynuował swą wypowiedź Jan z Czarnolasu, gdyż pociągnęłoby to za sobą jej nieuniknione zubożenie. Cóż bowiem znaczy „Człowiek nie kamień...", gdy po­zostawimy ten cytat w stanie czystym? Nic konkretne­go, pozostawia on natomiast pole do dowolnej inter­pretacji, stanowić może podpis do niemalże dowolnie wybranej sytuacji, zawiera w sobie cały paradoks czło­wieka - twardego jak kamień i niezłomnego, jakim chcą go widzieć kronikarze czasów pogardy, zdolnego przetrwać wszystko. Czasem, ale przecież zwykle to właśnie „ludzka glina" jest najłatwiejsza do formowa nią, przekształcania, zlepiania. Może powinno się wie­rzyć w trwałość, pamięć i przywiązanie ludzkie? Ale przecież w swej burzliwej historii człowiek zmieniał się tylekroć, że sam już nie wie, kim jest. Nie, nic jest człowiek kamieniem, choć nieustannie stara się osią­gnąć ideał marmuru, stara się stać opoką, skałą, na której zbuduje coś stabilnego. Szczególnie ostatnie dwa wieki historii człowieka - czas gwałtownych przemian, zrywów narodowych, rewolucji - przedstawiają ten absurd życia ludzkiego, pokazują istotę, która wiecz­nie pragnie coś osiągnąć i nieodwołalnie ponosi klę­skę, zawsze jednak próbując ponownie.

To może szokujące, ale najbardziej dotknął czło­wiek swego ideału w tym, co się określa jako najwięk­szą zmorę XX wieku - nie mówię tu o wojnie, ale o to­talitaryzmie, o wszelkich tworach państwowych usiłują­cych przeobrazić człowieka w wymarzony marmur, w jed­nolity, trwały zbiór oparty na hasłach takich, jak „Jed­ność", „Stabilność". Takie podejście do sprawy ustroju totalitarnego może dziwić, ale wystarczy spojrzeć na intencje przyświecające (w każdym razie teoretycznie) twórcom wszelkiego rodzaju Państw Jedynych. Mecha­nizmami tworzącymi je i utrzymującymi zajmuje się kla­syczny już dla naszego wieku nurt antyutopii, którego filarami są Orwell, Huxley, Zamiatin. Główna idea przy­świecająca budowniczym ustroju to stworzenie człowie­ka doskonałego, a „jedynym sposobem, by uwolnić czło­wieka od zbrodnijest uwolnienie go od wolności", wpi­sanie go w odgórnie sterowany i perfekcyjnie zaprojek­towany monolit państwa. Utratę wolności ma zrekom­pensować szczęście wywołane odnalezieniem własnego miejsca, a przede wszystkim tzw. dobro ogólne - i tu objawia się główna niedoskonałość ludzi.

Społeczeństwo nie jest monolitem. Konwicki w Ma­łej apokalipsie mówi „nieprzystosowani, kaleki o skłon­nościach dewiacyjnych", ale właśnie w każdej zbiorowo­ści znajdują się owe „kaleki", w pewnym sensie stano­wiąc o jej wartościach, stanowiąc ten wadliwy element, który rozsadza ustaloną, wykrystalizowaną rzeczywistość od środka. Nie dyskwalifikuje ich porażka - nie niszczy idei fakt, iż 0'Brien tamie Winstona Smitha, nie jest bowiem ważne zwycięstwo, ale sam moment buntu, zresz­tą w ekranizacji Roku 1984 ostatnie kadry stawiają pod znakiem zapytania kwestię zwycięstwa Ministerstwa Miłości, kreśląc palcami Winstona pytanie o wolność. Bunt przeciwko okowom skostniałego świata to bezpośredni spadek po czasach romantycznych, po wiel­kich romantykach walczących ze społeczeństwem, z na­jeźdźcą, zaborcą, konwencją, wyznających ideę walki dla samego sprzeciwu. Burzyli mury, odrzucali „szkiele­tów ludy" skostniałego narodu, wynosili się ponad „ludz­ką mierzwę", byli forpocztą „nowego", motorem kolej­nego przewrotu, a potem, po kilkunastu, kilkudziesię­ciu latach, lali swe łzy „czyste, rzęsiste" nad górną i dur­ną młodością, opierali się nadchodzącym idealistom pozytywizmu. Lata ich „panowania" były jednak okre­sem wielkich wzruszeń, stanowili lawę na zastygłej ska­le reszty narodu, młodość dodawała im skrzydeł, obalali mity, strącali dawne prawdy z piedestałów. Chociaż sami stanowili w nadchodzących czasach coś na kształt „za­stanej" legendy, w swojej epoce przekraczali granice dawnych poglądów. Znakomitym przedstawicielem tego „ruchu" jest Kordian, który zresztą przeprowadził rów­nież obrachunek ze swą własną „erą". Przebył całą dro­gę obowiązującą ówczesnego młodzieńca, rozprawia­jąc się z wzorcową postacią Wertera, obalił wizerunek Polski jako przedmurza chrześcijaństwa pokutujący w naszej zbiorowej wyobraźni od czasów Sarmatów, następnie w pełni świadomie wzruszył opokę, którą ro­mantyzm uczynił młodość i zryw narodowy. Słowacki przedstawił w swym dziele wizję romantyzmu, ale ro­mantyzmu tracącego swój impet, zastygającego z Mic­kiewiczowskiej lawy w kamienną glebę społeczeństwa, podkreślił cykliczny charakter historii człowieka kru­szącego dawne mury społeczne tylko po to, by ustano­wić nowe i dać kolejnemu pokoleniu szansę ponowne­go zbuntowania się. Znacznie zresztą wyraźniejszy ob­raz krzepnięcia w starych formach przedstawia podob­ne w swej wymowie, choć nowocześniejsze w postaci Ferdydurke. Tak jak Kordian penetrował formy i naka­zy swoich czasów, Józio Gombrowicza atakuje pozorny monolit współczesnego społeczeństwa, demaskując za­uważony przez Słowackiego mit romantyka, obecny nadal w bezkrytycznej pochwale młodości Miedziaków, w szczytnych a pustych ideałach młodzieży, w „chłopię­tach", „orlętach" i „dziewczętach" Syfona. Wytyka Gombrowicz społeczeństwu, że stara się ono zamykać w tym, co ma, w ustalonych formach, w skamienieniu i ograniczeniu się do wieszczy, którzy wieszczą nam od lat te same wielkie prawdy, do Słowackiego, który „wiel­kim poetą byt". Tak jak owi „kalecy" Konwickiego nie­przystosowany Gombrowicz sprzeciwia się upodabnia­niu się człowieka do kamienia, w przyprawianiu gąb i pup widzi nieuchronność dalszego popadania w formy i konwencje, postuluje ciągłą zmianę jako formę buntu.

Inną drogę wskazuje Mickiewicz, dopisując do swoich żalów nad straconą (?) młodością swoisty epi­log -flanc Tadeusza, w którym nieustannemu bunto­wi przeciwko „skamienieniu" przeciwstawia spokoj­ną akceptację, wiarę w samoodnawianie się społe­czeństwa. Można traktować Pana Tadeusza jako coś w rodzaju emerytury dla tych, którzy już się przyczy­nili do utrzymania narodu w ruchu. Pan Tadeusz to z jednej strony droga ucieczki do „sielskiego, aniel­skiego" dzieciństwa, czasu błogiej nieświadomości i stagnacji, choć teoretycznie nieszkodliwej, bo prze­znaczonej dla już zasłużonych, a z drugiej - wyraz ufności w samoistną silę samoodnowy ludzkości, w ten „wieczny ogień", który nie zgaśnie w człowieku, na­wet jeśli wieszcz przestanie go pilnować i podsycać. Można wyczuć w tej historii szlacheckiej przekona­nie, że zawsze znajdą się osoby chcące dołączyć do „sekcji gniewnych sztywniaków" tak, by inni mogli się w spokoju zatrzymać, jak bohaterka Żony Lota. Nie wszyscy mogą podjąć wezwanie Pana Cogito „Bądź wierny. Idź", nie każdy może i chce znaleźć miejsca obok Gilgamesza. Niektórzy pragną zatrzy­mać się w obrazie, do którego przywykli, zostać w swoim mieście, wśród swoich ulic, kanałów i gołę­bi, jak zastygła w słup soli kobieta. Nie wszystkich Pan „powołał na bunt". Tym bardziej że częstokroć

należy zauważyć racje nie tylko po stronie buntują­cych się. Kamienna, zaskorupiała niby struktura przy­pominająca nienaruszalny monolit też może mieć swo­je uzasadnienie społeczne. Niejednokrotnie konflikt interesów między lawą a skałą nie może być zaże­gnany bezboleśnie, nie ma jedynej słusznej drogi, a każde rozwiązanie kończy się czyjąś krzywdą.

Święta Joanna Bernarda Shawa to typowy dla tego pisarza obraz rozdźwięku między indywidualnością a społeczeństwem - klasyczny wizerunek antynomii jednostka - zbiorowość, tym ostrzej zarysowany, że społeczeństwo, na którego tle oglądamy Joannę, jest społeczeństwem średniowiecznym z głęboko zakorze­nionym systemem feudalnym, objętym chwiejną rów­nowagą wpływów Kościoła i władz świeckich.

Wejście w ten ustalony porządek kobiety znajdu­jącej się poza oficjalną hierarchią zagroziło nagle zbu­rzeniem misternej i z takim trudem utrzymywanej kon­strukcji. Spalenie przyszłej świętej nie było wynikiem ani rażącej niesprawiedliwości, ani korupcji czy okru­cieństwa, jak chcieli Schiller, Twain lub Lange rów­nież zajmujący się historią dziewicy z Orleanu. To była dziejowa konieczność, jak u Shawa stwierdza War-wick, „sprawa czysto polityczna". Joanna próbowała poruszyć zbyt stabilny budynek, formę bardzo zbliżo­ną do stanu idealnej stabilizacji, obalając jednocze­śnie wpływ Kościoła (Shaw określa ją jako pierwszą, choć nieświadomą przedstawicielkę męczenników za ideały protestantów) poprzez ominięcie jego pośred­nictwa w kontaktach z Bogiem i uderzając w stosun­ki feudalne poprzez programowanie państwowości. Była zbyt wielkim zagrożeniem, by starać się ją rato­wać, gdy pojmali ją Anglicy, zbyt trudnym do utrzy­mania w ryzach atutem zarówno dla Karola VII, któ­rego własnoręcznie koronowała, jak i dla Kościoła, któremu zaczęta się coraz gwałtowniej sprzeciwiać. „Człowiek nie kamień..." - dziewica nie była gotowa umrzeć za swe przekonania; mając do wyboru odwo­łanie złożonych przed przedstawicielami inkwizycji zeznań i spłonięcie na stosie, wolała pójść tą pierw­szą drogą, nie jednak za cenę wolności - jej chęć wyłamania się z ogólnego porządku miała swoje gra­nice, z drugiej jednak strony elementem kluczowym dla niej była wolność.

Zmienność ideałów wyznawanych przez ludzi, a za­razem zależność rozumienia rozmaitych spraw od sy­tuacji społecznej i politycznej najefektowniej wyraża zestawienie spalenia Joanny w roku 1431 z jej kanoni­zacją w 1920 - społeczeństwo faktycznie, jak przewi­dział Mickiewicz, ulega zmianom samorzutnym, są to jednak zmiany zbyt powolne, by mogły mieć pełne zna­czenie dla jednostki. Warto natomiast wrócić do tak ważnego dla „naszej" świętej pojęcia wolności. Zdaje się, że jest ono słowem kluczowym dla rozważanego zagadnienia. Można zauważyć, iż w każdym niemal przypadku wyraźniej zarysowanego sprzeciwu wobec ustalonych norm społecznych tradycji, mitów elemen­tem podstawowym jest wolność. Określenie Winstona Smitha, według którego wolność to „prawo stwierdze­nia, że dwa i dwa to cztery", daje się rozciągać na pozostałe fragmenty naszego wywodu, najprościej bo­wiem można stwierdzić, iż wolność to prawo dokony­wania wyboru, prawo posiadania własnego zdania, spo­sobu życia.

Człowiek postawiony w „kamiennym świecie" konwenansów takiego prawa nie ma, społeczeństwo przyprawia mu gębę, upupia na silę. W pewnym sen­sie doskonałym przykładem osoby, która przegrywa konfrontację ze światem skamieniałym, jest Meur-sault Camusa. Stanowi on w społeczeństwie element niepożądany, gdyż inny, obcy. Camusw Micie Syzyfa przedstawi} człowieka muszącego zdać sobie spra­wę z absurdu świata, w którym żyje, z bezsensu eg­zystencji idącej „z prądem", poddającej się bezmyśl­nie odgórnym mechanizmom. Jego Syzyfw tym znaj­duje swą godność, że jest świadomy sytuacji. Może mieć wybór lub wolę do jej zmiany lub nie, ale jest

świadomy-nie jest pchanym pod górę kamieniem, tylko „trzciną myślącą". To właśnie motyw przewod­ni Obcego - Mersault żyje w społeczeństwie, bo nie ma innego wyboru, niczego odeń nie chce, rządzi się własnymi prawami, aż w końcu społeczność odrzuca go, karząc nie tyle rzeczywistą winę, ale nieprzysto­sowanie do ogólnie przyjętych norm. To właśnie spo­łeczeństwo w pełni unormowane, zmechanizowane, zrodzone niczym z wyobraźni Karki, Witkacego, Or-wellajest „kamieniem", któremu sprzeciwia się czło­wiek. Człowieka można złamać fizycznie, może go zniszczyć woj na, szkarłatny anioł i miecz w ręku etc.;

najważniejsza jest walka człowieka o indywidual­ność w ogólnym porządku.

Koniec wieku to moment rozrachunku. Nasz wiek - wiek XX miał być lepszy od poprzednich. Jak po­wiedziała Szymborska - nie zdąży już tego udowod­nić. Mamy jednak szansę i czas, by spróbować ogar­nąć sytuację, w jakiej znajduje się dzisiaj człowiek. R.W. Emerson twierdził, iż „Sny i potwory są kluczem do zgłębienia ludzkiej natury". „Człowiek nie ka­mień... "to słowa oddające największe lęki człowie­ka współczesnego, nie jednak człowieka epoki datu­jącej się od 1939 roku, ale człowieka żyjącego w cza­sach najburzliwszego rozwoju ludzkości, czasach po­zbawionych ograniczeń konkretnych dat, a boi się ów współczesny człowiek utraty indywidualności, kontroli nad własnym losem, własnymi poglądami. Próby wpro­wadzania w życie literackich konceptów (w pewnym sensie bowiem źródłem pomysłów pokrewnych totali­taryzmowi są utopie czasów wcześniejszych, nawet Państwo Platona) spowodowały znacznie bardziej kry­tyczne podejście do życia i twórczości. Od czasów pa­miętnego „Bóg umarł" ludzie szukają dla siebie dro­gi wśród swoich słabości i paradoksów. Jest jednako­woż pewne, że swego zwierciadła mogą szukać w snach i potworach literatury.

„Człowiek nie kamień...", ale gdy trzeba, potrafi być konsekwentny i mieć twardość skały, nie jest nie­zmienny, lecz potrafi trzymać się swoich poglądów, gdy uważa je za słuszne. Tworzy społeczeństwo o sta­bilnej strukturze, niejest jednak jego więźniem. Od­powiedź na „Bóg umarł" zawarta w słowach „Czło­wiek umarł" jest niesłuszna i niesprawiedliwa. Czło­wiek popełnia błędy - nie jest skałą, rozpętuje wojny, pali świętych, ale trwa. Nie umiera człowiek, ale róż­ne jego poglądy, wiara, przesądy.

Staiy Bóg umarł

liście leże/ na stosie

i wokal pustka.

Tę pustkę człowiek wypełnia wciąż na nowo.




Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Opracowania różnych tematów, Polska moich marzeń i moich możliwości, Polska moich marzeń i moich moż
Opracowania różnych tematów, Wzorce moralne człowieka w literaturze różnych epok , Wzorce moralne cz
Opracowania różnych tematów, Konspekt wypracowania od kiragi, 1. Obóz koncentracyjny
Opracowania różnych tematów, Praca jaka najważniejsza wartość człowieka, PRACA JAKO NAJWAŻNIEJSZA WA
Opracowania różnych tematów, Bohaterowie naszych czasów, Bohaterowie naszych czasów - Judym, Kolumbo
Opracowania różnych tematów, Jakie wyobrażenie człowieczeństwa, Jakie wyobrażenie człowieczeństwa
Opracowania różnych tematów, Słowa Alberta Camus, Słowa Alberta Camus: "Trzeba zobaczyć Syzyfa
Opracowania różnych tematów, Omow role wizji, snu i proroctwa . . ., Następnym dziełem literackim, w
Opracowania różnych tematów, Buntowników uwielbia literatur1, Buntowników uwielbia literatura
Opracowania różnych tematów, Na czym polega, Na czym polega
Opracowania różnych tematów, Nad Niemnem - Elizy Orzeszkowej, “Nad Niemnem” Elizy Orzesz
Opracowania różnych tematów, Nad Niemnem - Elizy Orzeszkowej, “Nad Niemnem” Elizy Orzesz
Opracowania różnych tematów, Echa romantyzmu i pozytywizmu w literaturze okresu międzywojennego, Ech
Opracowania różnych tematów, Motyw naprawy Rzeczypospolitej w staropolskim piśmiennictwie, Motyw nap
Opracowania różnych tematów, Jakaż jest przeciw włóczni złego Twoja tarcza, Jakaż jest przeciw włócz
Opracowania różnych tematów, Henryk Sienkiewicz - Ogniem i mieczem, Henryk Sienkiewicz “Ogniem
Opracowania różnych tematów, Prawdziwa sztuka jest zawsze współczesna P, Prawdziwa sztuka jest zawsz
Opracowania różnych tematów, Bogurodzica, Bogurodzica
Opracowania różnych tematów, Człowiek wobec miłości, Człowiek wobec miłości, śmierci i przemijania

więcej podobnych podstron