Bezpieczna bariera skóry / 27 listopad 2007
Olga Sakson-Obada
Ktoś mądry powiedział kiedyś: "Dzieci mieszkają głównie w swoim ciele, a dorośli w swoim umyśle". To zdanie jak najbardziej prawdziwe. Aby się o tym przekonać, wystarczy poobserwować dzieci w pierwszych latach ich życia.
Na początku poznają siebie i świat nie poprzez słowa czy ogólnie podzielane znaczenia, lecz dzięki zmysłowemu doświadczaniu zarówno własnego ciała, jak i otaczających je przedmiotów i ludzi. Dlatego też wiele teorii psychologicznych podkreśla, iż najbardziej podstawowe elementy własnej tożsamości (np. poczucie własnych granic) są budowane na podstawie doznań fizycznych, pochodzących z wnętrza i z powierzchni własnego ciała. Dziecko rzadko jest osamotnione w drodze, którą przebywa, odkrywając własne „ja”. Z reguły towarzyszy mu cierpliwy i kochający towarzysz - matka. Jej empatyczna opieka umożliwia optymalny rozwój poczucia siebie, a więc także własnego ciała.
Jednym z najważniejszych osiągnięć dziecka (i jak sądzę każdego człowieka) jest doświadczenie odrębności od otoczenia, zapoczątkowane odkryciem, że własne ciało posiada granice wytyczone przez powierzchnię skóry. Jednak zanim w psychice dziecka zostaną „obrysowane” granice własnej fizyczności (powstanie ich umysłowa reprezentacja), tworzy ono z matką relację symbiotyczną (tzw. podwójną jedność), w której w ogóle nie ma miejsca na pojęcie odrębności. Moloney za szczególnie istotne dla ustanowienia własnych granic uważa doznania płynące z powierzchni ciała dziecka w kontakcie z nagim ciałem kochającej matki. To zupełnie wyjątkowe doświadczenie na tle doznań wzrokowych, węchowych czy słuchowych. Matka, którą dziecko widzi, słyszy czy doświadcza węchem, nieustannie się zmienia (rozebrana lub ubrana, pachnąca raz perfumami, a raz zwykłym mydłem, mówiąca podniesionym albo miękkim głosem). Stąd pierwszy obraz powstający z tych spotkań jest raczej mało spójny. Sprawy mają się inaczej, gdy dziecko przylega swoim ciałem do skóry matki. Doznania płynące z tych „spotkań” cechują się stałością, ponieważ zarówno temperatura, jak i „faktura” ludzkiego ciała ulegają bardzo nieznacznym zmianom.
Oczywiście kwestią najważniejszą jest, aby matka pragnęła tego kontaktu, aby jej ciało było rozluźnione, przyjaźnie miękkie, gdyż tylko wtedy dziecko dozna podstawowego poczucia bezpieczeństwa i stałości, czyli uczuć otwierających drogę do separacji. Będzie mu znacznie łatwiej ustanowić własne granice, jeśli rozpoznaje, że opiekująca się nim osoba jest stała w swoich reakcjach, daje poczucie miłości i podstawowej ufności. Wartość tego rodzaju kontaktu polega także na tym, że skóra dziecka jest w specyficzny sposób masowana, co znacznie ułatwia utworzenie reprezentacji powierzchni własnego ciała, a więc jego granic.
Pierwsza reprezentacja powierzchni własnego ciała, utworzona na bazie doświadczeń dotykowych, jest najprawdopodobniej „zarysowana” w sposób mało wyraźny i znacznie odbiega od tej, którą posiadają starsze dzieci czy osoby dorosłe. Nabiera ona ostrości, gdy dziecko staje się aktywne motorycznie, co umożliwia mu zarówno swobodne oddalanie się od matki, jak i pełne radości powroty do „bezpiecznej bazy”. Także kontakty z przeróżnymi przedmiotami (mającymi różne faktury i kształty) wzmacniają doświadczenie własnego ciała, czyniąc je coraz bardziej zróżnicowanym. Upośledzone ruchowo dzieci, zwłaszcza gdy upośledzenie jest poważne, nie mają szansy oddalać się od matki po to, aby poznać inny świat i siebie w kontakcie z nim. Ciągle fizycznie zależne od swoich opiekunów, pozostają z nimi w ścisłym związku, utrudniającym zróżnicowanie „ja” od „nie-ja”.
Traktowanie powierzchni własnego ciała jako fizycznej granicy własnego „ja”, chociaż jest niezbędnym warunkiem do ustanowienia podmiotowości, nie zakłada jeszcze czucia się we własnym ciele, jak u siebie w domu. Dopiero znajomość własnych stanów wewnętrznych i poczucie kontroli nad nimi umożliwia prawidłową integrację z własną cielesnością. To swego rodzaju fenomen, że całkowity brak kontroli nad własnymi ruchami, któremu towarzyszyło poczucie chaosu i dezintegracji, zostaje zastąpiony umiejętnością adekwatnego rozpoznania własnych stanów somatycznych i psychicznych. Aby zrozumieć to zjawisko, powinniśmy jeszcze raz przyjrzeć się tej części naszego życia, w której byliśmy całkowicie zależni od najbliższego otoczenia.
Początkowo doznania rodzące się w ciele dziecka są dla niego samego zupełnie obce i pozbawione sensu. Na przykład wzrost napięcia (spowodowany chociażby narastającym głodem) może stać się dla dziecka krańcowo dezorganizujący, gdyż nie rozumie ono, co się z nim dzieje. Po prostu to, czego doświadcza, to jakiś stan pobudzenia, być może bardzo nieprzyjemny. Dopiero właściwe odczytanie takich przeżyć i zaspokojenie potrzeb, przychodzące ze strony otoczenia, pozwala dziecku nadać im sens. W tym okresie życia dziecka matka jest jak pryzmat, który na różne kolory rozszczepia jednokolorową - wydawałoby się - wiązkę światła, będącą sygnałem pochodzącym od niemowlęcia. Matka musi na przykład rozpoznać, dlaczego ono płacze - z bólu, z głodu czy ze zmęczenia. Trzymając się naszej metafory, możemy powiedzieć, że musi nadać płaczowi odpowiedni kolor. Tylko dzięki adekwatnym, pełnym miłości reakcjom płynącym z otoczenia dziecko jest później w stanie rozpoznać, że pewien rodzaj ucisku w żołądku świadczy o głodzie, natomiast inny (tylko trochę odmienny) o rodzącym się lęku.
Niesamowicie ważne jest, aby nawet rutynowe czynności (związane np. z karmieniem) odbywały się w spokojnej i przyjaznej atmosferze, gdyż tylko wtedy możemy mówić o dopasowanych reakcjach otoczenia. Konsekwencją stymulacji niedopasowanej do potrzeb dziecka (np. matka interpretuje płacz dziecka jako informację świadczącą o zmęczeniu, podczas gdy tak naprawdę jest ono głodne) może być zaburzone kontrolowanie własnych potrzeb. Takie dzieci, a później osoby dorosłe, mają trudności z właściwym rozpoznaniem własnych stanów wewnętrznych (np. czują wewnętrzne napięcie, ale nie potrafią go zinterpretować). Wtedy też własne ciało staje się siedliskiem dziwnych doznań, niosących ze sobą dezorganizację i niepokój. Może się zdarzyć, że w takich sytuacjach zaczyna się je traktować jak obcą, niezrozumiałą część własnego „ja” - mówimy wtedy o zjawisku dysocjacji, które często otwiera drogę zachowaniom autodestruktywnym.
Możemy więc powiedzieć, że stosunek do własnego ciała jest w dużej mierze zależny od zdolności kontrolowania reakcji własnego organizmu. Dlatego też z wie-loma traumatycznymi wydarzeniami z okresu dzieciństwa wiąże się utrata panowania nad własnym ciałem (moczenie się, wybuchy płaczu mimo usilnych prób jego powstrzymania). Ciało w takich momentach przestaje być bezpiecznym schronieniem, gdyż wymyka się spod kontroli. Najprawdopodobniej dlatego wydarzeniom tego typu często towarzyszy chęć zniknięcia lub ucieczki z własnego ciała. Jednak według wielu autorów najbardziej podstawowy stosunek do fizycznej części naszego „ja” tworzy się w momencie przejęcia zachwytu matki, która swoim czułym głosem i spojrzeniem wyraża podstawowy komunikat: „Jesteś warte mojej miłości i opieki”. Kodując ten przekaz, dziecko zaczyna postrzegać siebie i własne ciało jako godne szacunku i zaangażowania.
Szasz, podobnie jak wielu innych autorów, przyjmuje założenie, że prawidłowa relacja między ciałem i umysłem opiera się na „cichej” i zintegrowanej współpracy, która zbytnio nie zaprząta uwagi dorosłych ludzi. Osiągnięcie takiej postawy nie jest możliwe, jeśli nie postrzegamy granic naszego ciała jako stabilnych, pozwalających poczuć, gdzie kończy się nasze „ja”, a zaczyna świat, który już do nas nie należy. Jeśli w dzieciństwie opieka matki była oparta na głębokiej empatii, istnieje spora szansa nie tylko na to, że granice naszego ciała zostaną ustanowione w prawidłowy sposób, ale również, że będziemy dobrze rozpoznawać własne potrzeby, doświadczając swojego ciała jako bezpiecznej i zrozumiałej część własnego „ja”.